wtorek, 23 września 2014

Rozdział VI

 Świt spowił las szarością i pasmami mgły. W gałęziach zapanowało poruszenie, rozległ się świergot rozbudzonych ptaków. Było zimno, a niebo na powrót zaczęło przywdziewać żałobne szaty popielatych chmur.
Gdy wyszli spomiędzy drzew, Siril bez słowa wsiadł na konia. Zieleń wysokiej trawy pokrywającej równinę zdawała się blaknąć, stała się równie bezbarwna, jak ten poranek.
Zza piętrzących się na wschodzie gór, w otoczeniu bladej żółci i jasnego różu, wyłaniało się słońce. Pewnie jednak nie będzie mu dane skąpać dzikich, rozległych terenów w swym blasku na długo – pojawił się chłodny, narastający z każdą chwilą wiatr, prawdopodobnie zwiastujący burzę.
Napięcie, jakie wywołały ostatnie wydarzenia uszło z Sirila, pozostawiając po sobie jedynie bezgraniczne znużenie. Przymknął oczy, kołysząc się lekko w dobrze znanym rytmie kroków klaczy. Czuł, jak jej mięśnie płynnie poruszają się pod skórą, czuł coraz mocniejsze podmuchy targające włosy i wiszącą w powietrzu burzę.
I spokój.
Chyba inaczej to sobie wyobrażał. Myślał często o tym dniu i do głowy przychodziły mu tysiące emocji, jakie go wtedy ogarną.
A mimo to odczuwał tylko senność, zmęczenie i spokój.
Wokół nerwowy szelest traw i narastający świst zimnego wiatru. Coraz bardziej ciemniejące niebo i pewny, monotonny rytm końskich kroków.
Spokój...
*
Siril prawie nie zanotował krótkiej wymiany zdań między Elorą i Szczurem ani momentu, w którym ten ostatni zniknął, bezszelestnie wtapiając się w mrok, aby ofiarować im chwilę prywatności.
Owładnęło go dziwne poczucie odrealnienia, jakby nie miał władzy we własnym ciele, odczuwał nienaturalny ciężar własnych kończyn, choć te jakby nie należały do niego. Nie potrafił się zmusić do ruchu ani do wypowiedzenia choćby krótkiego przywitania, zdawało mu się, że pozostaje tylko biernym obserwatorem wydarzeń, na które nie ma wpływu – jak we śnie. Senno-surrealistyczne wrażenie dodatkowo pogłębiało zimne światło gwiazd i – rzucane przez poruszające się na lekkim wietrze gałązki – drobne, ruchliwe cienie.
Bez udziału woli podszedł bliżej szczupłej postaci i parzył, jak jego własna dłoń ostrożnie sięga brzegu kaptura.
Elora nie powstrzymała go ani nie odezwała się słowem, kiedy powolnym ruchem odsłonił jej twarz. Serce waliło mu w piersi, nagle obudził się w nim irracjonalny lęk, że ten niby-sen nagle zmieni się w koszmar i zamiast ukochanej zobaczy przed sobą pysk jakiejś krwiożerczej bestii, która pożre mu serce i ostatnie resztki nadziei.
Oczywiście, tak się nie stało, ale Siril i tak drgnął. Wnętrzności zacisnęły mu się boleśnie, serce zakłuło jak dźgnięte nożem i choć bardzo chciał, nie potrafił oderwać spojrzenia od brzydkiej blizny na lewym policzku Elory. Duża i nieregularna szrama, jak po paskudnej szarpanej ranie, zaczynała się na kości jarzmowej i kończyła tuż przy ustach, odkształcając lekko górną wargę.
– Jak...
– Psy – przerwała, ostro i gniewnie. Siril też poczuł gniew na siebie, że to było pierwsze o co zapytał – jakby to miało teraz tak duże znaczenie. Wiedział, że zupełnie nie od tego chciał zacząć. Ale od czego chciał? Gdzie podjąć coś, co zostało przerwane dwadzieścia lat temu, bezlitośnie ucięte niczym nożem?
Milczał więc niezręcznie, próbując wyłowić jak najwięcej szczegółów jej twarzy w świetle gwiazd. Włosy Elory, krótko ścięte jak u mężczyzny, zszokowały go niemal równie bardzo jak blizna, ale nie chciał na razie pytać. W Tallenie jedynie żebraczki i niektóre kurtyzany strzygły się w ten sposób, ale ubranie Elory nie wskazywało na skrajną biedę, a Siril znał ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nigdy nie zniżyłaby się do sprzedawania własnego ciała. Miał głęboką nadzieję, że to się nie zmieniło. Twarz miała teraz szczuplejszą, a przez to jakby bardziej wyrazistą. Na swój sposób intrygującą, mimo szpecącej szramy.
Elora nigdy nie była piękna, nie w klasycznym sensie. Przedstawiała sobą ten typ prostej, miłej dla oka, choć pospolitej urody. Ale potrafiła być niezwykle czarująca, szczerością, a wręcz pozorną prostotą i naiwnością zjednywała sobie wielu ludzi. Siril dopiero po czasie zdał sobie sprawę, jak bardzo mylne okazało się pierwsze wrażenie. Pod łagodnością kryła ogromną siłę, pod niewinnymi pytaniami wnikliwe obserwacje, a pod uprzejmymi uśmiechami – tajemnice i niedomówienia. I kiedy w końcu to dostrzegł, Elora stała się piękniejsza. Stawała się piękniejsza z każdą rozmową, z każdą mądrą decyzją, każdym dobrym gestem i świadectwem jej niezłomnej postawy.
– Wyglądasz jak gówno – oznajmiła wreszcie, niespodziewanie przerywając ciężką ciszę.
– Miło słyszeć, że zachowałaś swój dziewczęcy urok. – Tym razem łatwo przyszło mu znalezienie głosu. Elora uśmiechnęła się lekko w odpowiedzi i odczytał to jako niewielkie zwycięstwo.
– Zawsze wydobywałeś ze mnie wszystko, co najlepsze.
– Cóż, na pewno pomogłem ci wyostrzyć język. I poszerzyć słownictwo.
– Sporo podłapałam od chłopaków, ale byłeś znakomitą inspiracją, to prawda.
Teraz Siril też się uśmiechał. Kiedy słowa zaczęły wreszcie trafiać na swoje miejsca, spadł uciskający ciężar, zniknęło paraliżujące poczucie przebywania w koszmarnym śnie, jakby złamali jakąś klątwę.
– Elora... Tęskniłem za tobą. – Teraz zdziwiło go, jak proste było wypowiedzenie na głos tego co od początku kołatało mu się po głowie. Nie miało znaczenia, że słowa zdają się zbyt płytkie i ograniczone, bo przypomniał sobie, że przecież się znają. Znają się tak dobrze, że wszystko co trzeba ona i tak odczyta z jego głosu i wyrazu twarzy.
– Mieszkam niedaleko południowej granicy – odparła. Spojrzał na nią zdziwiony taką odpowiedzią, a ona odwróciła głowę. – To znaczy, że przejechałam prawie cały kraj – wyjaśniła cicho. – To znaczy... – dodała, znów spoglądając mu w oczy i wyciągając rękę, żeby musnąć palcami jego szorstką dłoń. – To znaczy, że ja też.
*
Nad równiną przetoczył się grzmot, tak potężny, że zdawało się, iż powietrze wokół nich zadrgało. Nie łudzili się wizją znalezienia schronienia przed deszczem na tym pustkowiu, ale mimo to zmusili konie do kłusa. Pęd i potężna wichura szarpały włosy i ubrania. Wysokie źdźbła z czasem zaczęły się zmieniać w szorstką darń, przetykaną gdzieniegdzie kępkami dłuższej trawy. Końskie kopyta nie zapadały się już w miękkim gruncie, ziemia stała się twardsza, czasem rozlegał się głośniejszy stuk, gdy podkowy natrafiały na drobne kamienie.
Siril całkowicie skupił się na rytmicznym unoszeniu ciała w siodle i uczuciu świeżego, chłodnego powietrza smagającego twarz.
Rozległ się kolejny ogłuszający grzmot, a ołowiane niebo rozerwał oślepiający blask błyskawicy. Chmury stawały się coraz ciemniejsze i cięższe, jakby pęczniały coraz bardziej. Przeciekły pierwszymi kroplami deszczu – Siril poczuł je na twarzy i dostrzegł, jak wzburzają powierzchnię płytkiego strumyka nieopodal. A potem chmury pękły. W jednym momencie runęła ulewa tak potężna, że w mgnieniu oka przemoczyła ich ubrania i włosy.
Ruszyli wzdłuż kamienistego, porośniętego rzadką szczeciną brzegu w górę potoku, tuż obok kipiącej wody.
Deszcz był zimny i tak gęsty, że zdawało się, iż można się nim utopić, ale Sirilowi wcale nie przeszkadzał.
Dawał poczucie oczyszczenia.
*
Mieszkała w przygranicznym mieście, na południu. Bez ogródek, nie udając przed nim wyrzutów sumienia, powiedziała, że prawie od razu związała się ze stacjonującym tam funkcjonariuszem Straży Imperialnej. Na pytanie, czy go kochała, odpowiedziała krótko: „potrzebowałam pomocy, a on był dla mnie dobry”. Nie tłumaczyła się, bo nie uważała, że ma z czego. I może przez tę prostotę, przez spokojną szczerość z jaką to mówiła, Siril nie potrafił być zły ani zawiedziony z tego powodu.
Powiedziała, że przez to nosi krótkie włosy. Ludzie z miasta szykanowali ją za związanie się ze strażnikiem. Nikt nie odważył się oznakować ich domu jako mieszkania zdrajcy, jak to czyniono z niektórymi donosicielami, ale nazywano ją tak za plecami. Kiedyś wracała nocą do domu i napadła ją jakaś banda, nie rozpoznała twarzy w mroku, ale wiedziała, że to jej sąsiedzi, ludzie, których codziennie mijała na ulicy. Pobili ją i obcięli jej włosy, tuż przy skórze. Mówili, że skoro żebrze o litość u wrogów i jest zwykłą kurwą, to nie powinna tego ukrywać. Potem sama zaczęła tak się strzyc, ale nigdy nie spuszczała wzroku, odpowiadając na kpiny hardym spojrzeniem. Zabroniła mężowi robić cokolwiek w tej sprawie. Mówiła, że tak było wygodniej i nie obchodzi jej co inni myślą.
Siril zapytał, czy blizny też są wyrazem sąsiedzkiej przyjaźni, ale zaprzeczyła. „Psy”, powtórzyła tylko, nie pozwalając drążyć tematu.
Kiedy opowiedziała już wszystko, o swoim związku ze strażnikiem, o tym, jakim był człowiekiem; o tym, że związała się z nim, żeby uniknąć śmierci głodowej i została, bo tak było wygodniej, spytała go, czy jej za to nienawidzi.
Opowiedział o swoim zajęciu. Że też zrobił to, bo czuł, że nie miał wyboru, chociaż zawsze ma się jakiś wybór i ona też go miała. Że ten wcale nie był łatwiejszy, ale że może właśnie dlatego to zrobili, żeby się ukarać. Bo to byłaby jakaś cholerna parodia, rażąca niesprawiedliwość, gdyby po tym wszystkim ośmielili się być szczęśliwi. Dlatego robili coś, czym pogardzali, żeby móc jeszcze bardziej gardzić sobą, żeby własnym nieszczęściem odpokutować błędy z przeszłości.
– Tak, to do ciebie podobne – stwierdziła cicho, nie patrząc mu w oczy. – Ale mylisz się, myśląc tak o mnie. Nie byłam nieszczęśliwa. Ludzie mnie nienawidzili, ale czy kiedykolwiek mi to przeszkadzało? Przykro mi, wiem, że chcesz myśleć, że cierpiałam bez ciebie i byłam samotna, ale to nieprawda. Ja chciałam żyć. Jak najlepiej, dla siebie i... dla mojej rodziny.
– Masz z nim dzieci?
Elora umilkła na chwilę, aż w końcu powoli skinęła głową.
– Dorosłą córkę, niedawno wyszła za mąż.
– Za strażnika? – warknął i natychmiast tego pożałował, ale Elora zignorowała uszczypliwość.
– Za stolarza. Przyzwoity człowiek, nie obchodzi go polityka.
– Teraz przejmowanie się losem ojczyzny uważasz za nieprzyzwoite? – zakpił.
– Raczej za głupie. – Wzruszyła ramionami niezrażona. – Dlaczego prostych ludzi miałoby interesować, kto nimi rządzi?
– Tak dobrze było ci pod skrzydłami swojego kochanka, że nie widzisz, co się dzieje?
– Widzę ciemny, zaślepiony naród uparcie dążący do własnej zagłady. Widzę szlachtę, która tak samo wyzyskuje prostych ludzi, co z tego, że pod zagranicznymi nazwiskami? Widzę starych ludzi, którzy, pierdząc w stołki, wpajają młodym jak to ładnie umierać za ojczyznę; jak to nasza religia, nasz język i kultura są lepsze od innych i pytam się, jaki w tym sens, skoro większość z tych ludzi gówno wie o jakiejkolwiek kulturze, a ziemię uprawia się wszędzie tak samo. A że nie nasza ziemia? A czyja, do kurwy? Wcześniej była królewska, teraz jest cesarska i jakoś nie wydaje mi się, że od tego zaczęła rodzić zgniłe owoce. Tyle że mało było rąk do pracy, bo wielu mężczyzn w sile wieku bezsensownie oddało życie. Ale będzie lepiej. Wzrasta nowe pokolenie i to pokolenie powinno pracować, powinno odbudować, co ich ojcowie głupio i naiwnie zniszczyli, a nie powielać ich błędy. Upadek handlu z Galdorem to cios, ale to nie koniec świata. Gdyby włożyć w to pracę, gdyby zacząć coś robić, zamiast załamywać ręce i odgrażać się cesarzowi pięściami, można wszystko odbudować, zacząć na nowo.
– Niektórzy próbują. Ale potem przychodzi Straż Imperialna i zabiera, co im się podoba. I co im wtedy z takiej pracy?
– Straż – parsknęła Elora z irytacją. – Na nich chcesz wszystko zwalić? To prawda, bywają brutalni. Czasem pobiją kogoś bez powodu, czasem nawet więcej. I tak, prostym, pracującym w pocie czoła ludziom najbardziej się obrywa. Mogą się zjawić bez powodu, zeżreć co jest, obmacać córki i przetrącić synom szczęki. Biorą co chcą, bo myślą, że im się należy. Teraz to jest straż, a wcześniej to byliśmy my. A jeszcze wcześniej bandyci. Jest źle, ale wiesz co? Zawsze było. I jakoś dało się żyć.
– Sama w to nie wierzysz. Znam cię, to nie jest coś, na co przymykałabyś oczy.
– A ty w co wierzysz? – odparowała. – Że Imperium to całe zło świata i że jeśli ono upadnie, to nagle całe to zło zniknie? W czym byliśmy od nich lepsi? W czym ty jesteś od nich lepszy, Siril?
– Nie chodzi o mnie. I pewnie masz rację, skurwysyny będą zawsze. Tak samo pod sztandarem Imperium, jak każdym innym, ale zgadzając się na to, bo tobie jest dobrze, nie jesteś wiele lepsza ode mnie.
– Stwórco, naprawdę będziemy to robić? – szepnęła Elora po chwili ciężkiego milczenia. – Licytować się, które z nas jest gorsze? Przecież nie o to chodzi, wcale nie chodzi o to, jakie grzechy popełniliśmy podczas tych dwudziestu lat. Chodzi o to, gdzie one nas doprowadziły. Tutaj. – Zatoczyła rękami, obejmując skąpaną w gwiezdnej łunie polanę, gdzie na burej ściółce podrygiwały nerwowe cienie drobnych gałązek. – Jesteśmy tu, bo oboje chcieliśmy czegoś ze swojej przeszłości. Jaka by nie była, czegoś nam stamtąd brakuje. Nie chodzi o te dwadzieścia lat tylko o to, co było wcześniej. Co może być dalej.
– Twierdziłaś, że jesteś szczęśliwa.
– A jednak tu jestem.
*
Strugi deszczu lały się z groźnie ciemnego nieba, wstrząsające powietrzem grzmoty zdawały się ogłuszać, jasne błyski rozdzierały ponury półmrok. Ulewa dudniła o twarde podłoże i rozbryzgiwała wodę strumienia, przechodząc w jednostajny szum. Ubrania lepiły się do ciała, włosy przylegały do twarzy, konie tuliły uszy i nerwowo zarzucały łbami.
Siril nie zwracał uwagi na zmieniający się krajobraz, na łagodne wzniesienia, ciemne kępki niewielkich zagajników i szare połacie nieobsianych pól ani na majaczące czasem w oddali pokraczne zabudowania samotnych gospodarstw.
Mimowolnie odtwarzał w pamięci ostatni fragment rozmowy z Elorą, zastanawiając się, jak do tego doszło. Ta rozmowa przypominała mozolne toczenie głazu – musieli współpracować, jeśli chcieli cokolwiek osiągnąć. Były kwestie wymagające wyjaśnienia i te, które pomijali jak śmiertelne przeszkody. Napięcie buzowało pod jego skórą, bo zdawał sobie sprawę, że jeden fałszywy ruch mógł zaprzepaścić całe starania. Chwilami było trudno. Kłócili się, czasem krzycząc na siebie i krążąc nerwowo po polanie, czasem gorzej, przerzucając się tylko gorzkimi oskarżeniami lub milcząc długo w chłodnej furii. Ale zdarzały się i dobre momenty. Rozmowa toczyła się sama i zdawało się, że to koniec wysiłku, że wszystko wraca na odpowiedni tor. Ale zawsze czaiła się kolejna przeszkoda i znowu się zaczynało – krzyki, milczące wyrzuty. Bolały wypowiedziane na głos słowa, te ostatkiem sił zachowane dla siebie bolały jeszcze bardziej.
Aż w końcu dotarli do punktu bez powrotu.
„Czy my się jeszcze znamy?” Pytanie zawisło między nimi ciężko i nagle uświadomił sobie, że nie zna odpowiedzi. A może nie miał siły szukać odpowiedniej.
„Wszystko co nas łączyło, teraz nas dzieli.”
Wiedział, że powinien zaprzeczyć. Pewnie tego oczekiwała. Mógł też powiedzieć, że nie można tego tak spłycać. Wspólna sprawa zetknęła ich ze sobą, ale połączyło ich coś więcej. Wreszcie, mógłby przyznać, że ma cholernie dużo czasu, którego nie ma jak spędzić i bardzo chętnie pozna ją jeszcze raz, bo to jedyne co ma dla niego jakiś sens.
Ale zdał sobie sprawę, że tak naprawdę nie ma nic do powiedzenia.

*
Dochodziło południe, kiedy Naikon wyszedł narąbać więcej drewna. Allesana ze starszymi dziewczętami uwijały się już przy obiedzie, miotając się między kuchnią i pokojem jadalnym, gdzie większość gości dochodziła do siebie. Niektórzy trzeźwieli, inni postanowili ten moment jak najbardziej odwlec, uzupełniając stale opadający poziom wina we krwi.
Powietrze po burzy orzeźwiało, miało metaliczny posmak deszczu. Smród z obornika mieszał się z zapachem wilgotnej ziemi i wiosennych kwiatów. Kury ospale krążyły po placu, jedna chlapała się w brudnej kałuży, strosząc mokre pióra. Pojedyncze snopy słonecznych promieni przebijały się przez chmury, rzucając na szczyty gór jakby mistyczne światło.
Zresztą wszystko zdawało się jakieś bardziej mistyczne, kiedy wspomnienie ostatniej nocy wciąż otulało Naikona. Myśli, ciągle jeszcze ociężałe od wypitego wina, przenikało echo wczorajszych pieśni. Nawet teraz, kiedy odległe dźwięki zaledwie kołatały się gdzieś z tyłu głowy, dalej miał to euforyczne uczucie, jakby coś ciepłego rosło mu w piersi, a ciało stawało się lżejsze. Poczucie jedności z ludźmi wokół, przynależności, a jednocześnie jakiegoś nabożnego podziwu i bliżej nieokreślone pragnienie, żeby zrobić coś... wielkiego.
„W naszym narodzie jest siła”, mówił często Evanathiel i tę siłę czuło się w pieśniach. W dusznym wnętrzu pokoju jadalnego, gdzie dźwięki tłoczyły się pod niskim stropem, ta siła pęczniała w sercach i rozgrzewała krew.
Po drodze do szopy minął mnicha, którego imienia nie zapamiętał. Duchowny całą noc spędził na uboczu, stroniąc zarówno od wina, jak i od ludzi. Teraz klęczał przy niewielkim ołtarzyku poświęconym Czwartej Prorokini, Vennie, zwanej Matką. Naikon nie silił się nawet na pozdrowienie, bo mężczyzna zdawał się całkowicie pogrążony w modlitwie. Zanotował za to w pamięci, żeby trzepnąć Ryzę w pusty łeb, bo Allesna już kilka razy prosiła ją, żeby zrobiła porządek na ołtarzyku opiekunki domu. Tymczasem cztery bukiety polnych kwiatów smętnie zwieszały się z wazonów, a w pęknięciach kamiennego blatu zebrała się zmieszana z brudem deszczówka.
Ryza zawsze wymigiwała się od wszelkich obowiązków, nawet tych najdrobniejszych, ale Naikon obiecał sobie, że tym razem dopilnuje, aby siostra wywiązała się z zadania. Chociaż w głębi ducha domyślał się, że ostatecznie Brago zrobi to za nią.
Drzwi szopy zgrzytnęły głośno na starych zawiasach, kiedy szarpnął je mocno. Ich szczyt zahaczył o gałęzie buków, między które koślawy budyneczek był wciśnięty, i woda spłynęła z poruszonych liści wprost na głowę Naikona. Chłopak prychnął pod nosem i odruchowo otrzepał krótkie włosy. Zanim jednak zanurzył się w pachnący drewnem mrok, przez gęstwinę krzaków kłębiącą się przy płocie dostrzegł ruch na ścieżce po drugiej stronie.
Nietrudno było rozbudzić jego młodzieńczą ciekawość, więc już po chwili truchtał w stronę bramy, żeby zobaczyć, kogo tym razem przywiało. Do próchniejącego ogrodzenia zmierzało dwóch jeźdźców, w pierwszym Naikon od razu rozpoznał Szczura. Więc drugi to musiał być...
Serce niemal przyspieszyło mu z ekscytacji. Evan rzadko wspominał o Sirilu, ale kiedy to robił, zawsze mówił o nim z pewnym szacunkiem.
Chłopak z lekkim rozczarowaniem przyglądał się wyższej postaci, jak przejeżdża przez otwartą bramę i zsuwa się z siodła powoli, jak ktoś bardzo stary albo ranny. Patrzył na chudą sylwetkę, na zaniedbane czarne włosy, pociągłą twarz z cieniem zarostu na policzkach i ciężko mu było wyobrazić sobie tego mężczyznę walczącego ramię w ramię z Evanathielem. Ciężko było mu wyobrazić sobie tego mężczyznę robiącego cokolwiek wartego uwagi.
– Naikon. – Szczur przywołał go machnięciem okaleczonej dłoni. – Zajmij się końmi z łaski swojej – polecił oschle.
Siril nie spojrzał nawet na chłopaka, wręczając mu cugle swojej kasztanowej klaczki. Naikon odprowadził ich niechętnym spojrzeniem, kiedy ci oddalali się w kierunku domu. W pewnym momencie Szczur przez chwilę chciał chyba położyć dłoń na ramieniu towarzysza w pocieszającym geście, ale zrezygnował, jakby zawstydzony swoim ludzkim odruchem. Wciąż klęczący przed ołtarzem Czwartej Prorokini mnich obejrzał się za nimi bez słowa i pokiwał do siebie głową z jakąś dziwną zadumą. Na zabłoconym dziedzińcu minął ich południowiec Sanzo, wciąż chyba pijany. Zatrzymał się w drodze do stajni zaskoczony i przez chwilę jakby szukał jakichś słów, ale w końcu też poszedł tylko w swoją stronę, kuląc ramiona, jakby nie chciał zwracać na siebie uwagi.
Coś się stało, uświadomił sobie Naikon. A kiedy w progu Siril minął się z Lorikiem, który z jakimś zawstydzeniem odwrócił głowę, stało się jasne, że nikt tu nie chciał mieć do czynienia z cudzym nieszczęściem.
Wczorajsze złudzenie zjednoczenia i przynależności dziwnie zblakło, kiedy prowadził parę wierzchowców, rozchlapując kałuże na dziedzińcu i płosząc ospałe kury. Słońce wciąż przebijało się złotymi pasmami przez warstwę chmur, powietrze rześko pachniało wilgocią i wiosną, ale kołaczące się po głowie Naikona melodie wczorajszych pieśni, jakby straciły głębię.


7 komentarzy:

  1. Przewodnie hasło Legii Cudzoziemskiej? Maszeruj, albo giń. I tak jest w życiu, nie warto wracać do niektórych spraw, bo tego co było w przeszłości nie wskrzesisz. Trochę dołujący ten rozdział, a może to ja mam doła?

    OdpowiedzUsuń
  2. W związku z odejściem oceniającej Broz-Tito, prosimy o ponowne wybranie oceniającego - bez zwracania uwagi na zamknięte kolejki. W przypadku braku odpowiedzi do końca października, blog zostanie usunięty z kolejki. Przepraszamy za utrudnienia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam,
    Z przykrością informuję, że w związku z nieuniknionymi cięciami w załodze Twój blog trafił do wolnej kolejki. Jako że naszym celem nadrzędnym jest jej opróżnienie, z pewnością (jeśli ocenialnia nie zostanie zamknięta) ktoś się nim zajmie. Kolejki są zablokowane tylko dla „nowych” blogów, więc jeżeli chcesz wybrać konkretną oceniającą, możesz to zrobić pod Poczekalnią.
    Pozdrawiam i przepraszam, ale nic nie mogę na to poradzić.
    Shiibuya

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam,
    pragnę ogłosić, że Ocenialnia Shiibuya zostaje zamknięta, a jej załoga przenosi się na portal Wspolnymi-silami.blogspot.com, gdzie nadal będą publikowane oceny (wspólnie z Niebieskim Piórem, Ostrzem Krytyki i Ocenami Opowiadań).

    Twój blog znajduje się w wolnej kolejce z Shiibuyi. Informuję jednak, że chętnie ocenię go i, jeśli zgodzisz się, przeniosę go do swojej kolejki na ww. portalu.

    Proszę o informację zwrotną pod adresem http://oceniajaca-forfeit.blogspot.com/p/pytania.html
    Pozdrawiam serdecznie, Forfeit (kiedyś - Niebieskim Piórem).

    OdpowiedzUsuń
  5. W przypadku nie uzyskania odpowiedzi przez okres 10 dni,WS będzie zmuszone wystawić odmowę oceny.

    OdpowiedzUsuń
  6. http://wspolnymi-silami.blogspot.com/
    Zapraszam do zapoznania się z oceną [17] ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Przepraszam, że musiałaś tyle czekać. Ocena Twojego bloga wisi na pomackamy. :) (nr 85)

    OdpowiedzUsuń