Ścieżka prowadząca na łagodne wzgórze była wąska i błotnista.
Zbliżał się wieczór, słońce ociężale zawisło nad horyzontem,
a dotkliwy chłód wdarł się w powietrze, zwiastując zimną noc.
Szli w milczeniu, ramię w ramię.
Siril wciąż czuł się zmęczony, mimo że po przyjeździe do domu
Allesany przespał kilka godzin w ciemnym pomieszczeniu ukrytym pod
klapą w podłodze. Zasnął niemal natychmiast, chociaż było tam
duszno, śmierdziało potem i przetrawionym alkoholem, a Gruby Berkh
chrapał na sąsiednim posłaniu tak doniośle, że niskie sklepienie
zdawało się wibrować. Siril obudził się w kompletnych
ciemnościach i bez najmniejszej ochoty ruszania się z miejsca. Po
długich minutach w gęstym mroku, spędzonych wyłącznie na
wsłuchiwaniu się w odgłosy kroków i szurania nad swoją głową,
pragnienie wreszcie zmusiło go wyjścia na górę. Zmrużył oczy w
nagłym blasku, a nim odzyskał ostrość widzenia, Evanthiel
podsunął mu krzesło i postawił przed nim kubek czystej wody.
Siril poczuł się lepiej.
Teraz wspinali się na nieduże wzniesienie w swobodnym milczeniu.
Przed nimi roztaczał się obraz zielonych wzgórz, połatanych
ciemnymi płatami pól uprawnych i przetykanych niewielkimi
skupiskami drewnianych budynków i drzew. Kilka strumieni meandrowało
pomiędzy nierównościami terenu, a dalej piętrzyły się góry,
oddzielające ziemie Tallenu od państwa Galdoru. Dzięki
zachodzącemu słońcu, cienie pogłębiły się w niektórych
miejscach, w innych światło zbierało się niczym bursztynowe
kałuże. Siril jednak nie czuł się siłach, żeby docenić
urokliwość widoku, patrzył głównie pod nogi, na brunatną,
wilgotną ziemię i niemrawo przyklapniętą trawę.
Na szczycie Evan wyciągnął zza paska ciemną butelkę. Chyba
przygotował ją wcześniej, bo wystarczyło, że wyciągnął korek
zębami. Ostatnio, kiedy pili razem Ferlano Ibrisi, długo męczyli
się z dostaniem do alkoholu, aż w końcu wepchnęli korek do środka
przy pomocy patyka. Pomyśleli, że znawcy win podostawaliby chyba
ataków serc na tak grubiańskie traktowanie tego trunku i to bardzo
poprawiło im nastroje.
Wciąż nie zamieniając ze sobą ani jednego słowa, na zmianę
pociągnęli kilka łyków. Wino było mocne i ciężkie, o cierpkim,
jakby jałowcowym posmaku i tak gorzkie, że aż drętwiał język.
Gdyby, zgodnie z przeznaczeniem, pili je z kryształowych kieliszków,
mogliby docenić jego barwę – czarną jak noc, mieniącą się w
świetle głębokim, rubinowym poblaskiem. Siril pamiętał to z
czasów młodości.
– Tak – powiedział w końcu Evanathiel. – Wciąż uważam, że
jest nad wyraz paskudne.
– Podobno ten wykwintny bukiet docenia się z wiekiem. – Siril
uśmiechnął się z półgębkiem, a Evan z namysłem przyjrzał się
butelce.
– Obawiam się, że nawet i za tysiąc lat nie byłbym w stanie
docenić tego gorzkiego ścierwa.
– Cóż, najwyraźniej z chamstwa się nie wyrasta. Masz zbyt
prostackie podniebienie – zażartował i napił się ponownie.
– I ty też – skomentował Evan z uprzejmym rozbawieniem.
– I ja też – potwierdził jego rozmówca zdecydowanie, czując
jak usta wykrzywia mu grymas niesmaku, kiedy ciężki trunek osiadł
w pustym żołądku.
Przez chwilę podawali sobie butelkę z rąk do rąk i patrzyli, jak
jasne plamy bursztynowego światła kurczą się coraz bardziej, a
słońce opada niżej za horyzont, w otoczeniu różowych i
pomarańczowych maźnięć plamiących szare niebo.
– Więc?
Siril dał sobie czas, żeby przetrawić to krótkie pytanie.
Wiedział, że Evan nie będzie naciskał. Nie patrzył nawet na
rozmówcę, aby nie wywierać presji i dać mu czas, żeby podjął
temat kiedy będzie gotowy. Zanim nadeszła odpowiedź, zdążyli
trzykrotnie wymienić się butelką, a w dole zaczęły się kłębić
pasma mgły.
– Myślę, że wróci do swojego męża. Wydaje mi się, że nie
wróciłaby do niego, gdybym ją przekonał. Mogłem ją przekonać.
Chyba chciała, żebym ją przekonał. Ale ja nie byłem pewny.
– A teraz?
– A teraz dalej nie jestem pewny. – Wzruszył ramionami. – I
chyba nie chcę się nad tym zastanawiać. Ale może... może
wszystko dlatego, że za bardzo się bałem, że to spieprzę. Ja i
tak mam spieprzone życie, ona nie musi mieć. A to cholerstwo jest
zaraźliwe.
– Wiesz, coraz częściej mi się wydaje, że ty po prostu lubisz
być nieszczęśliwy.
– Może po prostu się przyzwyczaiłem.
– To, że przez kilka lat żarłeś gówno, nie znaczy, że musisz
napluć w miskę gulaszu, który ktoś ci podsuwa.
Siril roześmiał się sucho.
– Zawsze lubiłem twoje metafory – przyznał. – I pewnie masz
rację, jestem durniem. Ale taką podjąłem decyzję. Zawsze
podejmowałem chujowe decyzje i jak widać, na starość nie
zmądrzałem.
Evanathiel przez chwilę przyglądał mu się jasnymi, bystrymi
oczami, jakby widział go na wskroś.
– To nieprawda – zaprzeczył łagodnie. – Każdy z nas czasem
błądzi, ale ja zawsze ufałem twoim decyzjom. I nadal ufam. Jeśli
zdecydowałeś się z niej zrezygnować, wierzę, że zrobiłeś to
dla jej dobra. Że z takich, czy innych powodów, tak będzie lepiej
dla was obojga. – Mówiąc to, położył dłoń na ramieniu
przyjaciela i ścisnął lekko. To był prosty, niewiele znaczący
gest, a jednak dodawał otuchy. Siril skinął głową, wdzięczny,
że dłoń nie zniknęła od razu. Przez chwilę pił cierpkie wino,
które z wolna zaczynało uderzać do głowy, a ten lekki, pewny
ciężar dawał poczucie wsparcia. Uczucie, że ktoś jest po jego
stronie cokolwiek by się nie działo, sprawiło, że napięcie, do
którego tak przywykł, że niemal nie zdawał sobie z niego sprawy,
nagle z niego uszło. Rozluźnił mięśnie i miał wrażenie, jakby
zrobił to pierwszy raz od wieków. Cenna była też świadomość,
że nie musiał dziękować.
– Teraz twoja kolej.
– Moja? – mruknął Evan, przejmując butelkę.
– Powstanie. Rozmawiałem ze Szczurem, ale mówił, że ty lepiej
to wyjaśnisz.
Evanathiel milczał chwilę, a kiedy podjął temat, nie patrzył na
rozmówcę tylko gdzieś w dal, na góry, gdzie mgła wiła się
między drzewami, przysłaniając ciemne skupiska drzew jak
poszarpany, mleczny całun.
– Cesarz od lat próbuje zdobyć Galdor. Kilka lat pokoju, a potem
znowu mozolne oblężenia, kilka bezowocnych potyczek i powrót do
satus quo. Nie potrafi przedostać się przez góry, tych kilka
miejsc, którymi da się przeprowadzić armię, jest zbyt dobrze
chronione. Sanzo spędził w twierdzy Eldannah prawie piętnaście
lat, on lepiej opowie, jak tam było. Teraz Cesarz zdecydował się
na nowy krok. Buduje flotę. Zawarł układ z Unią Rainmarską, że
przeprowadzi wojska przez ich tereny, w zamian obiecując im
całkowitą niezależność.
To wcale nie brzmiało jak dobre wiadomości. Siril wciąż
potrafiłby narysować z pamięci dokładną mapę kontynentu –
strona zachodnia, obecnie całkowicie opanowana przez Imperium,
oddzielona od wschodniej masywnym łańcuchem górskim. Za nim
znajdował się Galdor, od wieków bardzo bliski sprzymierzeniec
Tallenu, cała reszta państw natomiast wchodziła w skład Unii. On
znał ich nazwy: Armair, Sereves, Vaschia... Dla większości
Talleńczyków jednak, był to po prostu odległy, tajemniczy teren
wielkiego dobrobytu, nazywany potocznie Dalekim Wschodem. Przez cały
czas trwania konfliktu z Karravenem, Unia pozostawała neutralna,
lecz udzielała im czasem wsparcia finansowego, lub przesyłała
zaopatrzenie nazywając to „pożyczkami”, żeby nie dawać
politycznych dowodów zaangażowania. Jeśli doszłoby do wojny z
Imperium, mieliby duże szanse odniesienia zwycięstwa, lecz byłaby
to walka długa i wyniszczająca. Dopóki Cesarz siedział oddzielony
od nich łańcuchem górskim, byli zadowoleni, ale z pewnością nie
chcieli mieć karraveńczyków tuż pod nosem, dlatego po cichu
wspierali defensywne działania Galdoru. Jeśli jednak w końcu
zdecydowali się na podpisanie paktu, nie było najmniejszych szans,
żeby ostatni sojusznik Tallenu wyszedł z tego starcia cało, co
ostatecznie pogrzebywało nadzieję, że Tallen, czy jakiekolwiek
inne państwo, kiedykolwiek wywalczy wolność od władzy Cesarza.
– Więc mamy zamiar popełnić masowe samobójstwo, bo nigdy nie
odzyskamy naszych ziemi? – zapytał Siril kwaśno.
– Daj mi skończyć – Evanathiel zganił go łagodnie, zerkając
na niego przelotnie, żeby posłać lekki uśmiech. – Mówi się,
że Cesarz czuje, że zbliża się do schyłku życia, dlatego jest
tak zdesperowany, żeby dokończyć dzieła. „Dwie potężne siły,
zjednoczone w jedną, nieskończoną potęgę”. Tak podobno mówi o
tym przymierzu. Na szczęście Unia nie jest do niego tak
optymistycznie nastawiona. Kilka wiarygodnych źródeł doniosło o
pewnych dyskretnych rozmowach z wysoko postawionymi Galdorczykami, o
tym, że chętnie ten pakt złamią, jeśli dostaną odpowiedni ku
temu powód.
– Powstanie w Tallenie ma być ku temu powodem? Z całym
szacunkiem, ale stłumić nasze powstanie, to dla Cesarza jak
podrapać się po tyłku.
– Stwórco, Siril, zapomniałem już, jak uwielbiasz zbijać mnie z
pantałyku. – Evan roześmiał się krótko. – Obiecuję, że
będziesz mnie mógł do woli besztać i mówić, że jestem
idealistycznym kretynem, ale daj mi najpierw skończyć. –
Szturchnął przyjaciela ramieniem, kiedy ten wymruczał ciche
przeprosiny, a potem podjął swój wywód. – Nie, oczywiście
nasze powstanie nie wystarczy. Ale nie będziemy jedyni. Orengard,
Livana i Vanara przygotowują się od dawna. Mówi się, że w Lynne
też jest niespokojnie. Spodziewamy się, że sporo państw podąży
za naszym przykładem. Cesarz złożył wiele obietnic w czasie wojny
i wielu z nich nie dotrzymał. Mnóstwo dumnych szlachciców musiało
obejść się smakiem, podczas gdy ich rywale otrzymywali tytuły
cesarskich namiestników i całe państwa we władania. Są tacy, w
których rządzenie z ramienia Cesarza obudziło większe ambicje i
tacy, którzy węszą dla siebie duże szanse, kiedy większość
prawowitych rodzin królewskich zniknęła z obrazka. Albo zniknie,
przy odpowiednim rozpowszechnieniu przekonania, że są to sprzedajni
zdrajcy na usługach tyrana. Jeśli Unia Rainmarska włączy się w
walkę to będzie... duże. To będzie naprawdę wielkie. Cesarz
próbował wprowadzić nowy porządek, ale on jest jak niechlujna
konstrukcja z desek. Brak mu fundamentów, brak solidności, jest
surowy i nijaki. Jeśli połączymy siły, rozpadnie się w mgnieniu
oka. Ten paskudny, wypaczony konstrukt obali się i zapadnie w sobie,
a na jego miejsce stworzymy... coś nowego. Dla jednych to szansa na
dojście do władzy, dla innych na zwiększenie wpływów, czy
wzbogacenie się. Dla nas to szansa na wolność. Dla wszystkich, dla
każdego mieszkańca kontynentu, to szansa na nowy początek i możemy
sprawić, że będzie to początek czegoś dobrego.
Siril zdał sobie sprawę, że od dłuższego czasu zaciska palce na
szyjce butelki i wpatruje się w Evathiela, który wciąż spoglądał
na szczyty gór i gdzieś poza nie. W dogasającym słońcu na jego
twarz padał cień, ale oczy zdawały się płonąć. Czysty, mocny
głos wypełniony nadzieją sprawiał, że chciało się w niego
zatopić, dać mu się ponieść. Stać się częścią tych
wielkich, zmieniających świat wydarzeń i stworzyć lepszy
porządek, nawet jeśli miał on powstać na popiołach tego, co
teraz znają.
– Jeszcze jeden sprzymierzeniec stanie po naszej stronie w tej
walce. Kiedy lwia część armii Imperium znajdzie się na statkach,
żeglujących w stronę Aggedonu, skąd ruszy na Galdor, atak spadnie
z północy, zza Białych Szczytów. Północni zjednoczeni pod
jednym sztandarem mają ruszyć na Karraven. Podczas gdy większość
armii będzie uwiązana w walce na morzu, oni uderzą w samo serce, w
stolicę, w Arrenvar i Cesarza we własnej osobie.
– Górale? – zapytał Siril , nagle czując się znacznie
bardziej pijany niż wcześniej. Nikt nie brał ich nigdy pod uwagę
jako sprzymierzeńców. Chociaż byli liczni, myślano o nich raczej
jak o zwierzętach, niż ludziach. Mieszkańcy północnej części
Tallenu, sąsiadującej z ich terenami, w swoim dialekcie nazywali
Ludzi Gór „halv-dýrië”,
pół-bestie. Nie mieli państw, ani jednego władcy, żyli w
wiecznie skłóconych, pół-koczowniczych plemionach i nie darzyli
obcych sympatią.
– Tak. Galdorczycy zdołali
zawrzeć z nimi porozumienie.
– No dobrze – mruknął
Siril, pocierając nasadę nosa, w marnej próbie ogarnięcia myśli.
– Powiedzmy, że to ma sens. Jak wyobrażasz sobie nasze powstanie?
Nawet biorąc pod uwagę, że Cesarz będzie miał znacznie
ważniejsze sprawy na głowie, Ylion Vanne raczej nie zejdzie z tronu
namiestnika po dobroci. Ma swoich ludzi, ma broń i pieniądze. A my,
z całym szacunkiem dla twojej podziemnej działalności, gówno
mamy. Chcesz, żebyśmy wszyscy podnieśli patyki i zaszarżowali na
oddziały Straży Imperialnej, licząc, że przeciwnicy poumierają
ze śmiechu?
– Władza to nie tylko namiestnik. – Evan skierował spojrzenie
na rozmówcę. Mówił teraz pewnie i rzeczowo. – Każdy z
dziewięciu arlów ma swoich ludzi. W czterech okręgach ostatnio
panował „niepokój”, wobec czego trzeba było zwiększyć nabór.
Dla utrzymania ludności w ryzach oczywiście. – Uśmiechnął się
lekko. – Trzech arlów delikatnie zasugerowało swój brak
zainteresowania tymi działaniami i tymi, które nastąpią. Pod
warunkiem, że zostaną zostawieni w spokoju. Nie sprzeciwią się
jawnie namiestnikowi, żeby nie narazić się za bardzo w razie
porażki, ale nie będą zbyt aktywnie działać w jego obronie. Na
czele ma stanąć Jaenar Navaris. To daleki krewny zmarłego króla
Radana. Siódma woda, ale wciąż królewska krew. Poznałem go, to
mądry człowiek i ma serce na swoim miejscu. Ludzie za nim pójdą.
I nie, nie chodzi mi o to, żeby każdy wieśniak złapał za widły
i ruszył oblegać stolicę. Ale w naszym kraju wciąż jest wielu
silnych mężczyzn, którzy pragną zobaczyć na tronie nowego króla.
Może nie mamy warunków, żeby odpowiednio ich wyszkolić i uzbroić,
ale nie jest tak źle jak myślisz. Nie spędziłem ostatnich
dwudziestu lat na śpiewaniu patriotycznych piosenek w piwnicach.
Myślę, że jesteśmy na to gotowi, Siril. Myślę, że naprawdę
mamy szansę. Nadchodzą wielkie zmiany i chcę, żebyśmy byli
częścią tych zmian. Żeby w naszym kraju znów można było mówić
w naszym języku, żebyśmy mogli handlować z kim zechcemy,
wychowywać dzieci we własnej kulturze i opowiadać im historie o
bohaterach naszego państwa, a żeby kiedyś, być może, jakaś
matka opowiedziała swojemu dziecku o nas. Chcę, żeby okrzyk „niech
żyje król!” przestał być pustym hasłem i wyrazem bezsilnego
buntu, a stał się naszym symbolem zwycięstwa.
Siril pamiętał takiego Evanathiela. Z oczami pełnymi wiary,
przemawiającego spokojnie, pewnie i szczerze, z głębi serca. Jego
słowa i spojrzenie rozbudzały coś w głębi duszy, sprawiały, że
po prostu chciało się za nim podążać. Miał jakiś dziwny blask,
do którego lgnęło się jak ćmy do ognia, jakiś rodzaj piękna,
od którego ciężko oderwać wzrok.
– Wiem, że zawsze uważałeś mnie za kogoś, kto chętnie umrze
za ideę – podjął Evan po chwili. – Ale, wierz lub nie,
dorosłem. Zmądrzałem. I nie proszę cię, żebyś dołączył do
nas, bo wolny Tallen to ładne marzenie. Nie prosiłem cię
wcześniej, żebyś dołączył do mojej, jak to ładnie kiedyś
nazwałeś, szermierki z wiatrem. Proszę cię teraz, bo naprawdę
mamy szansę. Bo to więcej niż mrzonka, to realna walka, z
całkowicie realną szansą na zwycięstwo. A ja cię potrzebuję.
Potrzebuję twojego realizmu, kiedy ponosi mnie idealizm, potrzebuję
twojego rozumu, kiedy zaczynam kierować się emocjami. Chcę
wiedzieć, że ktoś komu ufam, pilnuje moich pleców. I że nie
jestem sam.
– Co na to wszystko pozostali?
– Szczur jest ze mną od początku, Lorik od dłuższego czasu też.
Sanzo to żołnierz. Prawdziwy żołnierz; nie bardzo wie, co zrobić,
kiedy nie ma dla kogo walczyć. Berkh wróci do żony. Zostawi trochę
pieniędzy i powie, że on sam nie na wiele by się przydał. Będzie
miał wyrzuty sumienia, więc obieca dosłać tyle pieniędzy, ile
tylko zdoła i pewnie tak zrobi. Juven wciąż się zastanawia, ale
myślę, że się zgodzi.
– A Fandril?
Evan zaśmiał się i pokręcił głową.
– Nieźle czytam ludzi, ale musiałbym zostać Dwudziestym Czwartym
Prorokiem, żeby wiedzieć, co zrobi Fandril. Równie dobrze może do
nas dołączyć, odejść, albo pomalować się na zielono i
stwierdzić, że od dzisiaj postanawia zostać trawą.
– Pozwolisz mu, jeśli będzie chciał do nas dołączyć?
– Jeśli tak zdecyduje to obawiam się, że nie jestem w stanie
zrobić niczego, co zmieni jego zdanie. Ale nie martwiłbym się o
niego za bardzo. Może jest trochę nie tam, gdzie trzeba, ale
instynkty ma zazwyczaj dobre i potrafi o siebie zadbać.
– A co będzie z Allesaną? Widziałem te dzieciaki, przygarnia
sieroty, prawda? Co będzie, jak przestaniesz się nią zajmować?
– Trudno powiedzieć, żebym zajmował się Allesaną, jeśli już,
to sytuacja ma się odwrotnie – wyjaśnił Evan z uśmiechem. –
Jest silna, zaradna i mądra, da sobie radę. Są jeszcze starsi
wychowankowie, Ryza, Naikon i Brago. Pomagali przemycać towary i
przerzucać uciekinierów do Galdoru górskim szlakiem. To bystre
dzieciaki, zajmą się resztą.
Siril chciał jeszcze o coś zapytać, ale zdał sobie sprawę, że
przeciąga. Evanathiel jak zwykle nie naciskał, pozwalając mu
przygotować się do odpowiedzi, ale nie mógł jej unikać bez
końca. Musiał przyznać, że serce rwało się, żeby ruszyć za
Evanem. Gdyby był dwadzieścia lat młodszy, ani przez chwilę by
się nie wahał, teraz jednak do słowa dopuścił także rozum,
który podpowiadał ostrożność. Siril doskonale pamiętał te
niecałe dwa lata, które spędził walcząc u boku przyjaciół.
Wszystko co najlepsze, i wszystko co najgorsze, spotkało go właśnie
w tym czasie, jakby całe jego prawdziwe życie skupiło się na tym
krótkim odcinku. Reszta stanowiła jakby rozmazane tło, maskujące
pustkę. Jedzenie straciło smak, a kobiety wdzięk, alkohol nie był
w stanie spłukać posmaku popiołu z ust. Walka, która kiedyś
rozpalała krew w żyłach, to balansowanie na granicy śmierci
pozwalające na kilka chwil pojąć ogrom i wspaniałość życia,
zmieniła się w smutny rytuał zabijania za pieniądze. Rozum mówił,
że już byt późno, żeby wskrzesić przeszłość, ale w tym
przypadku, serce miało rację twierdząc: „a co masz jeszcze do
stracenia?”.
– Jestem z tobą – powiedział Siril wreszcie, unosząc prawie
już pustą butelkę jak do toastu. – Zbudujmy nowy świat –
mruknął, trochę bardziej ironicznie, niż zamierzał. „Albo
patrzmy, jak wszystko szlag trafia”, przeszło mu przez głowę,
ale zapił tę myśl gorzkim Ibrisi, nim zdołał wypowiedzieć ją
na głos.
*
Nim wrócili, słońce zdążyło się całkowicie schować za
szczytami, pozostawiając za sobą jedynie blednącą, czerwoną
smugę. Wieczór był ładny i zaskakująco ciepły jak na tę porę
roku, więc mimo gęstniejącego półmroku na zewnątrz wciąż
biegało kilka dzieciaków. Evan rzucił coś o przygotowaniach do
kolacji i zniknął w sieni, a Siril z opóźnieniem zdał sobie
sprawę, że stoi sam pośrodku ogrodu, z głową ciężką od wina i
wątpliwości.
Przez chwilę stał bez celu, jakby nie mogąc przypomnieć sobie
gdzie jest, kim jest i co tu robi. Zdał sobie sprawę, że w ciągu
ostatniej doby jego życie wykonało jakiś dziwny zwrot i ze znanej
ścieżki zboczył w obcą gęstwinę. Zamyślił się i poniosły go
nogi, a teraz nie tylko nie wiedział, jak się tu znalazł, ale też
nie miał pojęcia co znajduje się przed nim, a zawrócić już nie
sposób.
Z zamyślenia wyrwał go szczęk stali. Nie mając pomysłu, co ze
sobą zrobić, nim wszyscy zbiorą się w głównej jadalni na
pożegnalnym posiłku, skierował się właśnie tam. Sanzo
pojedynkował się z dwójką młodych ludzi, którzy musieli być
rodzeństwem. Dziewczyna była młodsza, piętnasto, może
szesnastoletnia, chuda i płowowłosa. Jej brat, starszy o jakieś
cztery lata, miał ciemniejszą czuprynę i potężniejszą, choć
wciąż szczupłą sylwetkę. Rysy twarzy mieli natomiast niemal
bliźniaczo podobne – te same ostre podbródki i łagodnie
zarysowane szczęki, wąskie nasady nosa i regularne, mocno wygięte
w łuk brwi.
Na pierwszy rzut oka dało się ocenić, że nie pierwszy raz
trzymali w dłoniach miecze i nie pierwszy raz działali w duecie.
Chłopak starał skoncentrować na sobie uwagę byłego żołnierza,
jego ataki były poprawnie wyprowadzane, chociaż przewidywalne, ale
parując ciosy często tracił równowagę i reagował nerwowo, stal
przerażała go bardziej, niż zdawał sobie z tego sprawę.
Dziewczyna przeciwnie, doskakując do przeciwnika zwinnie jak kotka,
wykorzystywała szybkość i lekkość bez trudu unikając ripost
następujących po jej cięciach i wypadach, te jednak były
niezręczne i często wyprowadzane z wahaniem. Też bała się stali,
ale bardziej tego, że przypadkiem zrani partnera sparingu, niż sama
przypadkiem zostanie draśnięta. Sanzo przeważał nad nimi nie
tylko siłą, ale i doświadczeniem, pewnie stawiał stopy na
pokrywającej się rosą trawie, skutecznie unikając zajścia od
tyłu.
Siril przez chwilę przyglądał się temu z zainteresowaniem,
przypominając sobie, jak w młodości sam ze wszystkich sił starał
się przebić przez obronę niedoścignionego nauczyciela, bardziej
niż wszystkich nieszczęśliwych wypadków, obawiając się
zbłaźnienia na oczach braci.
– Może ty chciałbyś się spróbować z młodymi? – Sanzo
przerwał walkę i wpatrywał się teraz w niego pytająco. – Lorik
nieźle ich wyszkolił.
Lorik. Siril pamiętał, jak strofował smarkacza, że miecz to nie
cep i że ma nim tak nie młócić, jak spędził beznadziejnie
długie godziny, wbijając mu do głowy podstawowe kroki. A teraz
Lorik miał własnych uczniów.
– Zostawiłem miecz. – Siril pokręcił głową, woląc nie
tłumaczyć, że pół butelki wina na pusty żołądek zakręciło
mu w głowie. Dla południowca mocna głowa była cnotą nie mniej
ważną, co honor i odwaga.
– Kiedyś byś nie spuścił go z oka.
– Kiedyś – niemiłe warknięcie wyrwało się z jego ust
odruchowo; zbyt przyzwyczaił się do rozmawiania z ludźmi w ten
sposób. Ale Sanzo przecież nie był jakimś tam obcym, był
przyjacielem – ile to razy wylewali razem smutki nad zwiniętą
wieśniakom butelką bimbru, albo snuli razem wizje świetlanej
przyszłości. Siril musiał się przyzwyczaić, że nie przebywa
wśród wrogów, ale skostniała skorupa, którą się otoczył, nie
zamierzała ustąpić tak szybko. Na moment zapadła niezręczna
cisza, ale przerwał ją brat dziewczyny.
– Ryza, zanieś to do schowka i pomóż przy kolacji – rozkazał
siostrze, wciskając jej własną broń. – I tak już ciemno,
jeszcze tego brakuje, żeby ktoś się wpakował w drzewo albo własny
miecz.
– To chyba tylko tobie grozi, masz wzrok jak kret – odparowała
dziewczyna.
– Idźże. Myślisz, że nie wiem, że cały dzień ślęczeliście
z Brago nad tymi papierzyskami od mnicha? Allesana ma dość na
głowie, pomyśl o tym i spróbuj choć trochę ją odciążyć –
zakomenderował twardo i, nie słuchając dalszych protestów, sam
odszedł zająć się własnymi sprawami. Ryza wydęła usta
niezadowolona, ale ruszyła do domu, a mijając Sirila posłała mu
lekki uśmiech. Spróbował go odwzajemnić, ale drgnięcie kącika
ust przypominało bardziej przedśmiertny skurcz.
Został sam z Sanzo, który sięgnął po porzucony na ziemi bukłak
i pociągnął zdrowo.
– Wygląda na to, że z mieczem zdążę się jeszcze nachodzić –
odezwał się w końcu zabójca, a południowiec uśmiechnął się
szeroko w odpowiedzi.
– Więc Evan jednak cię przekonał.
– Czyżbyś był zaskoczony?
– Dziwisz się? Ciężko cię odczytać, do nikogo słowem się nie
odzywasz. No i jeszcze ta sprawa z... – Sanzo zdał sobie sprawę,
że się zapędził i napił się, zanim imię Elory zdążyło paść
z jego ust. – Evan sam nie był ciebie pewny, a on zna cię
najlepiej.
– Evan nie był pewny, czy mnie przekonana? – Siril kpiąco
uniósł brwi. – Przecież on potrafi przekonać żabę, do tego,
że jest psem.
– Ano, kiedyś bym nie wątpił. Ale wiesz jak jest, wszystko się
zmienia.
– Widać nie wszystko.
– Wszystko, wszystko... – Żołnierz pokręcił głową w
zamyśleniu, ale zaraz melancholię na jego twarzy na powrót
zastąpił łobuzerski uśmiech. – Ale od teraz, już tylko na
lepsze!
– Taak. Wszystko idzie na lepsze – mruknął Siril nieprzekonany,
znowu próbując się uśmiechnąć. Efektowi daleko było do ideału,
ale na razie musiało wystarczyć.
Ja tu z Baru, nie z miłym komciem. Bo zgłaszałaś nowy post, ale opowiadanie zostało usunięte, bo przez pół roku nic się na nim nie pojawiło.
OdpowiedzUsuńAha, no cóż, dzięki za informacje.
UsuńPrzepraszam za zamieszanie. Prawdę mówiąc, zadaję pytanie, ale ostatnimi czasy, cóż, były... kłopoty. Nie powinny były cię dotknąć, jednak zamieszanie sprawiło, że przestałam nadążać za tym co się działo. Po prostu mój kontakt z drugą prowadzącą Bar ograniczył się do tego stopnia, że dowiadywałam się, że coś robiła, jak odkrywałam, że pousuwała blogi i tak dalej. Pozostawało mi wierzyć, że jakoś to rozgrywała.
UsuńTeraz Barem zajmuję się sama i już trzymam rękę na pulsie. Jeszcze raz bardzo Cię przepraszam i, jeśli jesteś w stanie nam wybaczyć (:D), a zwłaszcza mi, bez problemu mogę Cię dorzucić do spisu - mam większość danych w zgłoszeniu nowego rozdziału.
Głupio wyszło.
Nie ma sprawy. W takim razie czekam na zgłoszenie i raz jeszcze przepraszam za zamieszanie!
UsuńZanim zacznę, to może najpierw odpowiem na wcześniejszy komentarz, coby bałaganu nie robić i nie zaśmiecać dodatkowymi wpisami.
OdpowiedzUsuń1. Przepraszać nie musisz. Z odpisywaniem na komentarze naprawdę nie trzeba się spieszyć, jeśli czytelnik nie umie uszanować, że ludzie mają swoje życie prywatne i nie przesiadują całe dni na blogach, to jest to wyłącznie jego problem. Zazwyczaj jestem dość cierpliwy, no chyba że akurat zabrakło internetów albo kawa się skończyła, więc nie musisz odpowiadać automatycznie na każdy komentarz.
2. To oczywiście Twoja sprawa, gdzie szukasz inspiracji i na kim się wzorujesz. Nie mówię wcale, że musisz robić, jak Ci poradziłem; ani tym bardziej dorównać innym. Równie dobrze możesz inspirować się Dostojewskim. Możliwości jest wiele, to Twój wybór.Poradziłem Ci Hugo, bo uznałem, że ten dość specyficzny rodzaj postaci, które przewijają się przez jego powieści, może w pewien sposób wpasować się w realia, które opisujesz. Nie tworzył on antagonistów w pełnym tego słowa znaczeniu. Choć niejednokrotnie działają na szkodę głównego bohatera -- któremu i tak pewnie zresztą czytelnik kibicuje -- to trudno nazwać ich złymi albo po prostu czarnymi charakterami, jak to się ma w innych utworach, gdzie granica między złem i dobrem jest bardzo widoczna.Zazwyczaj sposób ich postępowania jest uargumentowany i wynika z ich przeszłości lub tego, jak potoczyło się ich życie. Zresztą ci, którzy z założenia mają uchodzić za tych dobrych, też mają swoje za uszami.
3. Czy niesłusznie osądziłem Sirila, tego nie wiem. Może przed czytaniem za bardzo zasugerowałem się opinią na ocenialni albo za dużo wymagam od niego jako od postaci, której poświęciłaś więcej uwagi. Inni bohaterowie żyją sobie swoim życiem, są mniej lub bardziej interesujący, ale czytelnika i tak najbardziej zaintryguje Siril, to, co mysi i co czuje. Sam nie wiem, może ze mną jest coś nie tak. Swego czasu miałem też problem z bohaterem wspomnianej wcześniej Haley. Może jestem po prostu zbyt wymagający, a sam nie umiem stworzyć ciekawej postaci?
Wydawało mi się jednak, że fragment, który zacytowałaś dość jasno dotyczył Sirila właśnie.
4. Co do trzymania się realiów epoki, w której osadza się czas akcji, to trzeba jeszcze pamiętać o odpowiednim słownictwie. Jest to dość powszechny przypadek i trudno kontrolować słowa którymi się operuje. Nie wolno jednak używać słów zbyt współczesnych i nie mówię już nawet o tym, że autorzy w wypowiedziach bohaterów używają kolokwializmów, które są nieadekwatne do epoki, jaką kreują; to już zupełnie inna sprawa. Większość osób posługuje się słownictwem, które nie ma racji bytu i w normalnych warunkach nie zaistniałoby w tamtych czasach, bo najzwyczajniej nie istniało jeszcze. Ty na przykład, zdaje się, użyłaś słowa "wypromować". Moim zdaniem przynajmniej, nie pasuje ono, jest zbyt współczesne.
A teraz pozwolę sobie przejść już do najnowszego rozdziału:
Usuń1. Nie żebym się czepiał, ale to wtrącenie odnośnie picia wody miało jakieś znaczenie, czy cała ta scena miała jedynie za zadanie oddzielić od siebie fragment mówiący o podróży wąską ścieżką od etapu wspinaczki? Ja rozumiem, że chciałaś nam wyjaśnić stan, w jakim znajdował się Siril, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że trochę za bardzo się rozpisałaś, podając mało istotny szczegół, który jak dla mnie zupełnie nie pasuje w tym miejscu. Już może lepiej byłoby zacząć rozdział od tego właśnie akapitu; ewentualnie przenieść go troszeczkę dalej jako podsumowanie, tego co Sirila spotkało.
Od razu też pochwalę. Można spotkać u Ciebie naprawdę ładne opisy przyrody, bardzo plastyczne zresztą, a do tego nie wydają się wcale odrealnione. Psychologizacja krajobrazu bardzo Ci się udaje. Poza tym nie tylko naturę opisujesz w uroczy sposób. To naprawdę jedna z twoich zalet, trzymaj się tego. Początek rozmowy Sirila z Evanem również bardzo mi się podobał. Była w niej taka naiwność i beztroska -- nie wiem czy to aby odpowiednie słowa, ale już tłumaczę, co miałem na myśli. Nie wiem, czy dobrze to odebrałem, ale wydawało mi się, że mam przed sobą dwóch starych znajomych, którzy zapomnieli na chwilę o sytuacji, w jakiej się znaleźli i próbują skupić się na innych problemach, do tego bardzo prywatnych. Siril się otwiera i, mam wrażenie robi to naturalniej -- mimo wszystko dość spontanicznie, nic nie jest jednak wymuszone. Wygląda to tak jakby byli jeszcze w stanie rozmawiać o wszystkim i o niczym, byleby nie myśleć o problemach. Ładnie to wyszło, może tego właśnie zabrakło w rozmowie z Elorą?
2. Potem przechodzisz do tego, co chyba najistotniejsze czyli sytuacji politycznej. Unia Rainmarska brzmi bardzo ciekawie, choć sam wątek cesarstwa czy też imperium jako agresora pragnącego przejąć kontrolę nad całym światem jest dość oklepany. Dlatego tym bardziej zastanawia mnie, jakim torem zamierzasz pójść. Wszystko jest jeszcze bardzo świeże, więc trudno powiedzieć coś więcej niż tylko tyle, że starzy kompani zmobilizują jednak siły, bo takie było przecież założenie. Pomysł z tymi wewnętrznymi niepokojami wydaje się jak najbardziej do przyjęcia. Wręcz podoba mi się. Coś w końcu musi pójść nie tak i nawet najlepiej zarządzana organizacja z czasem zacznie się rozpadać, coś musi się wykruszyć. Rządzenie tak ogromnym terytorium jest po prostu nie wykonalne nawet ze sztabem ludzi wokół siebie.Wiadomo, prędzej czy później jakiś "zaufany" człowiek może się obrócić przeciw niemu. Nawet jesli nie, to po pewnym czasie cesarz i tak wpadnie w paranoję, wszędzie zacznie węszyć spisek. Wszak nie jest to pierwsze mocarstwo, któremu grozi rozpad. Mam tylko nadzieję, że postawisz na oryginalność i nie będzie to takie sielankowe, że jednak wszystko dobrze się skończy, w ostatniej sekundzie rozbroją bombę albo zdobędą gola. Owszem, można zakończyć to pozytywnie. Wcale nie mówię, że się nie da. Trzeba tylko zrobić to roztropnienie. Z umiarem. Zwycięstwo nie może przyjść zbyt łatwo, ot tak po prostu. Nie byłbym taki pewien na prykład co do tego, że po obaleniu tyrana znajdą umiłowanego, wymarzonego wręcz władcę i że będą żyć w kraju mlekiem i miodem płynącym. Wolałbym uniknąć takiego obrotu spraw. Bez względu na rozwój wypadków wierzę, że Ci się uda. I życzę dużo spontaniczności mimo wszystko. Trzeba mieć plan, który się realizuje ale opowieść musi też żyć własnym życiem. Nie można jej usilnie kontrolować.
Chyba już wszystko tak pokręciłem, że trudno się połapać. Wspomnę tylko, że jeśli o mnie chodzi, to ja nawet wolę pesymistyczne zakończenie. Nie wiem, może jestem męską zołzą albo zwyczajnie się starzeję.
3. Jeszcze tylko drobne obserwacje:
UsuńJeśli Unia Rainmarska włączy się w walkę to będzie... duże. To będzie naprawdę wielkie --powstanie, zwycięstwo(?) -- tutaj naprawdę przydałoby się jedno albo drugie słowo.
halv'dýrië -- podoba mi się to słowo. Ładne. Mam jednak wrażenie, jeśli chodzi o języki sztuczne -- nie wiem co prawda, czy to zjawisko występuje tylko w blogowej twórczości -- że apostrof jest nadużywany, jeśli nie użyty błędnie w ogóle. Tam raczej wypadałoby zastosować dywiz.
[...] żeby każdy wieśniak złapał za łopatę i ruszył oblegać stolicę. -- widły rozumiem, kosy też ale łopatę!?
Motyka nie służy wcale do młócenia tylko do spulchniania ziemi, ewentualnie do usuwania chwastów. Zdaje się, tam lepiej pasowałby cep, to raczej nim się wywija.
Podoba mi się również relacja między Sirilem i Evanem. Choć ten drugi wydaje się trochę podejrzany, czy on nie ukrywa czasem jakiegoś mrocznego sekretu, jakiegoś złowieszczego planu? Tak tylko kombinuję, nie zdradzaj w żadnym wypadku. Sam Siril wydawał mi się o wiele ciekawszy i lepiej napisany niż w poprzednich rozdziałach. Na samym początku też był do kupienia. Może faktycznie źle go oceniłem i niepotrzebnie się czepiam. Zobaczymy.
To by było na tyle.
No, to znowu odpowiadam z dużym opóźnieniem. Wciągnęło mnie życie pozainternetowe, chociaż wcale mi się tam nie podoba. Postaram się też odpowiadać w punktach, coby zachować porządek. :)
Usuń2. Szczerze mówiąc, z twórczością Hugo nie miałam zbyt wiele do czynienia. Ale zachęciłeś mnie bardzo tym opisem, więc z chęcią się temu bliżej przyjrzę.
3. Z Sirilem, tak jak mówiłam, mam sporo problemów. Od początku się obawiam, że wybieranie go na głównego bohatera mogło być błędem. Nie jest raczej postacią typowo wzbudzającą sympatię, sama go nie lubię. Pewnie też ciężko mi go dobrze poprowadzić, bo trudno mi się w niego w pełni wczuć – mimo wszystko różni się ode mnie pod niemal wszystkimi względami, od wieku i płci począwszy, aż po osobowość i doświadczenia. Łatwiej się jednak prowadzi postaci pod pewnymi względami do nas zbliżone, przynajmniej mnie. Pewnie po prostu ta lekka nieudolność we wczuwaniu się w bohatera bardziej rzuca się w oczy w jego przypadku, właśnie przez to, że to jemu poświęciłam najwięcej miejsca. Ale lubię sobie stawiać wyzwania, więc liczę, że jednak uda mi się z niego zrobić postać niekoniecznie nawet lubianą, ale spójną i interesującą. Pewnie nie od razu wszystko będzie idealnie, ale metodą prób i błędów może do tego dojdę. Także oczywiście uwagi na ten temat są bardzo mile widziane.
4. To prawda, zwykle bardzo dbam o słownictwo, ale czasem ciężko jest wyłapać, że słowo, którego używa się na co dzień, w tym przypadku nie pasuje. Dlatego zawsze dobrze, jak ktoś spojrzy na to świeżym okiem i pomoże wyłapać podobne sformułowanie. „Wypromowanie” np. faktycznie niezbyt szczęśliwie wypada w tym przypadku, niestety łatwo mi przeoczyć takie rzeczy.
A teraz do najnowszego rozdziału:
Usuń1. Może faktycznie trochę za bardzo się rozpisałam. Scena chyba wyszła trochę niezgrabnie, chodziło o pokazanie, że Evan dba o Sirila, że jego troska przejawia się nie tylko w rozmowach i poklepywaniu po plecach, ale też w takich drobnych, mało istotnych gestach. Jak wrócę po jakimś czasie do tego rozdziału, może uda mi się to w jakiś ładniejszy, nieoczywisty ale wyraźny sposób.
Cieszę się, że opisy mi się udają. Sama zawsze zwracam na nie uwagę w książkach i lubię, kiedy autor potrafi zbudować atmosferę i plastycznie przedstawić krajobraz, nie rozpisując się przy tym na dziesięć stron.
Fajnie, że tak odebrałeś rozmowę Sirila z Evanem. Ich relacja jest bardzo ważnym wątkiem tej historii, ważniejszym nawet niż romans Sirila i Elory. Z wątkami romantycznymi ogólnie mam trochę problem, być może dlatego, że niewiele jest takich, czy to w literaturze, czy w filmach, które by mi się naprawdę podobały. Sama też nie mam z wielkimi miłościami zbyt wielkiego doświadczenia, dlatego trochę krążę we mgle opisując relację Sirila z Elorą. Może z czasem trochę bardziej wyczuję swoje postacie i kiedy wrócę po czasie do sceny ich spotkania, uda mi się ją dopracować.
2. Imperium starające się przejąć kontrolę nad całym światem to faktycznie często odgrzewany kotlet, ale wychodzę z założenia, że dobrze ogrzany kotlet wcale nie musi być zły. :) Zobaczymy, jak mi to wyjdzie, ale sądzę, że nawet z pozornie prostego motywu, da się stworzyć ciekawą, wielowymiarową historię.
Nie chcę za dużo zdradzać na temat tego, dokąd historia zmierza, ale myślę że już po dotychczasowych rozdziałach widać, że opowiadanie zmierza raczej w kierunku dramatycznym. Nie będę się starała zamęczyć czytelników wiecznym smętoleniem, ale staram się zachować surowy realizm. Na pewno pojawią się wzloty i upadki, ale bohaterowie z pewnością nie poszybują prosto do zwycięstwa na grzbietach jednorożców. :)
Co do spontaniczności – nie ma strachu. Nie jestem osobą, która potrafi krok w krok podążać za planem. Musiałam mieć ogólny zamysł, jak poprowadzić historię, bo coraz częściej potykałam się o własne nogi, ale wciąż w dużej mierze idę „na żywioł”.
3. Dziękuję za uwagi. Sama nie wiem skąd mi się wzięło to blogaskowe zamiłowanie do wrzucanie wszędzie apostrofów. Niby znam zasady ich stosowania, a i tak robię swoje.
Jak zwykle bardzo dziękuję za poświęcony czas. Twoje uwagi są bardzo trafne i naprawdę dużo dla mnie znaczą. :)
Witam,
OdpowiedzUsuńtrafiłam tutaj niedawno, opowiadanie mi się bardzo podoba i mam nadzieję, zę będziesz kontynuować je...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia