niedziela, 15 grudnia 2013

Rozdział I

 Zanosiło się na burzę. Porywisty wiatr gnał wąskimi uliczkami, niczym bicz uderzał bezlitośnie w przechodniów, szarpiąc ubrania i smagając chłodem nieosłonięte części ciała. Pierwsze, ciężkie krople deszczu zabębniły o parapety i gliniane dachówki, rozprysnęły się na szarym bruku.
– Zdążyliśmy w samą porę, Ruda – mruknął mężczyzna z głębi kaptura. – Wygląda na to, że dla odmiany nam się poszczęściło – dodał.
Kasztanowa klacz parsknęła cicho w odpowiedzi i przyspieszyła kroku, wyraźnie rozpoznając, że za solidnymi drzwiami z nieheblowanych desek znajduje się stajnia – ciepła i pachnąca sianem. Wędrowiec odprowadził tam wierzchowca, pozostawiając go w fachowych rękach stajennego, po czym ruszył do karczmy. Przez otwarte drzwi wdarł się do środka podmuch zimnego powietrza, ale natychmiast rozpłynęło się ono w typowym dla takich miejsc, dusznym zapachu smażonego jedzenia, alkoholu i potu.
Podróżny rozejrzał się dyskretnie po pomieszczeniu. Było ciszej niż zwykle, klienci siedzieli stłoczeni przy swoich blatach w małych grupkach, rozmawiając przyciszonymi głosami lub zupełnie milcząc, wlepiając tylko spojrzenia we własne kufle. Tak jak się spodziewał, w centralnej części sali dostrzegł okrągły stół, gdzie – zupełnie inaczej niż reszta – kilku ludzi piło w najlepsze, głośno opowiadając sprośne żarty i co jakiś czas wybuchając pijackim śmiechem. Paru ostentacyjnie opierało miecze tuż obok sobie, reszta trzymała je w pochwach, ale tak, aby rękojeści były dobrze widoczne. Szkarłatną tunikę każdego z nich obciążał mosiężny ryngraf z wyrytym herbem.
Straż Imperialna.
Mężczyzna zawahał się przez chwilę. Tamci zajęci byli rozmową, więc pewnie nie zauważyliby nawet, gdyby wyszedł. Ale na zewnątrz szalała już ulewa, a druga karczma znajdowała się po przeciwnej stronie miasta. Poza tym miał już dość wiecznego uciekania przed tą bandą głupich psów. Podszedł do ławy w rogu, przy okazji upewniając się, że szary płaszcz dobrze ukrywa jego własny miecz. Nie wprowadzono wprawdzie zakazu noszenia broni – w każdym razie jeszcze nie – ale i tak można było mieć z tego tytułu poważne kłopoty. Prosta filozofia strażników głosiła, że jeśli ktoś ma ostrze, to na pewno planuje go użyć. Prawdopodobnie w zamachu na Cesarza.
Przybysz usadowił się pod ścianą, wsuwając jak najdalej w cień i modląc się, aby obeszło się dziś bez niespodzianek. Miał ich ostatnio stanowczo dosyć, zrobił się na to zbyt stary, zbyt zmęczony. Łapał się na tym, że gdy wpadał w kłopoty, coraz mniej mu zależało na tym, żeby wyjść z nich cało. Gdzieś wewnątrz miał nawet ochotę odrzucić płaszcz i z mieczem przy boku przeparadować do szynkwasu, zobaczyć, co się stanie. Bawił się tą myślą przez chwilę, podobnie jak wiele razy wcześniej. Obracał ten pomysł w głowie tylko po to, żeby w końcu znaleźć usprawiedliwienie dla niezrealizowania go. Teraz na zewnątrz szalała burza, w karczmie cuchnęło potem i strachem, a podłoga i blaty lepiły się od rozlanych trunków i tłuszczu i to wystarczyło, żeby nie ruszył się z miejsca. Bo to paskudne miejsce, paskudny czas na umieranie, a po tym wszystkim zasłużył przecież na koniec jeśli nie lepszy, to przynajmniej nie tak bezsensowny.
„Nie dziś”, pomyślał. „Pewnie kiedyś, pewnie niedługo... ale nie dziś. Dziś chcę tylko zjeść coś ciepłego i wyspać się w końcu w normalnym łóżku. Bez niespodzianek.”
A jednak niespodzianka się zdarzyła.
Drzwi otwarły się po raz kolejny, wpuszczając do wnętrza powiew chłodnego powietrza. Do środka wszedł strażnik, którego najwyraźniej wypite piwo wygoniło na zewnątrz za potrzebą mimo pogody. Woda skapywała z posiwiałych włosów i imponujących wąsów. Podróżny drgnął, gdy rozpoznał jego poważną twarz o grubo ciosanych rysach i potężną sylwetkę. Zsunął kaptur i gdy wąsacz błądził spojrzeniem po karczmie w poszukiwaniu towarzyszy, uniósł dłoń w geście powitania. Oczy strażnika rozszerzyły się zdziwienia, przetarł je, jakby wątpił w to, co widzi, po czym podszedł do mężczyzny w szarym płaszczu.
– Siril? – szepnął z niedowierzaniem. – Na Stwórcę, to naprawdę ty! – Opadł na krzesło, kręcąc głową.
– Danis. – Wędrowiec uśmiechnął się kącikiem ust, lecz nim zdołał powiedzieć cokolwiek więcej, przerwano im.
– Sierżancie? – Jeden ze strażników podszedł do towarzysza i zmierzył wędrowca nieufnym spojrzeniem. – Wszystko w porządku?
– Tak, oczywiście – zapewnił Danis. – To mój stary znajomy. Chcę z nim zamienić kilka słów, nie przejmujcie się mną. Pijcie dalej. Załatw mi tu dzban piwa i jakieś żarcie, jeśli łaska. Migiem!
– Tak jest, sierżancie!
– Chyba nie powinniśmy rozmawiać – mruknął Siril, gdy funkcjonariusz oddalił się od nich. – Dobrze cię widzieć, ale nie chciałbym, żebyś miał przeze mnie problemy.
– Przejdź na talleński, nie będą nas rozumieć, nawet gdyby usłyszeli – poprosił siwy strażnik w swojej rodzimej mowie. – Teoretycznie powinniśmy rozmawiać w karraveńskim, ja w szczególności, ale moje chłopaki są w porządku. Wiedzą, że nie tak łatwo się przestawić, niektórzy sami zresztą z domu wynieśli własne dialekty. Nie doniosą, do tej pory zawsze trzymali moją stronę, to i teraz powinni zrozumieć, że chcę porozmawiać ze starym przyjacielem.
– Nie spodziewałem się, że zobaczę cię w szeregach Imperium – powiedział Siril cicho, zgodnie z prośbą przechodząc na ojczysty język.
– Większość rzeczy wyszła nie tak, jak się spodziewaliśmy – zauważył Danis z kwaśnym uśmiechem.
– Prawda. Z własnej woli? Czy cię przycisnęli? – zapytał po chwili.
– Z własnej woli. Ale nie osądzaj mnie zbyt surowo.
– Nie osądzam – odparł podróżny łagodnie.
– Nie mógłbym cię winić, gdybyś to robił. Sam długo nie mogłem patrzeć na własne odbicie. Potem doszedłem do wniosku, że to nie aż takie złe. Nie gorsze od tego, co robią niektórzy, czasem można nawet dzięki temu zrobić coś dobrego. Na początku, tak jak my wszyscy, trzymałem głowę nisko. Próbowałem nawet czegoś w podziemiu, z Evanem i paroma innymi, ale... to było jak próbować bawić się z martwym szczeniakiem. Więc po trzech latach, kiedy wszystko przycichło, wstąpiłem w szeregi Imperium. Wzięli mnie do Straży, chociaż naszych zwykle odsyłają gdzieś na front. Sam nie wiem co gorsze. Jak się domyślasz, robiłem rzeczy, z których nie jestem dumny. Nie zostałem sierżantem za pogwizdywanie na patrolach, awansowano mnie, bo byłem skuteczny w... tłumieniu zachowań zagrażających władzy – ostatnie słowa wymawiał ostrożnie, jakby kłuły go w język. – Musiałem być, jako Talleńczykowi patrzyli mi na ręce. Po części się opłacało. Moi ludzie robią czasem rzeczy, za które z chęcią połamałbym im szczęki, ale to w gruncie rzeczy dobre chłopaki, młodzi, niezdecydowani. Tacy są podatni na wpływy, służąc pode mną, przynajmniej nie zbierają pochwał za tłuczenie cywili dla zabawy. Więc być może dzięki mnie po ulicach będzie chodzić przynajmniej o kilku mniej bezmózgich gnojków mordujących bez przyczyny. Tak sobie lubię to tłumaczyć. A ty? Kontaktowałem się czasem z pozostałymi, ale ty całkiem zapadłeś się pod ziemię. Co się z tobą działo?
– Działam na zlecenie – odparł Siril, a widząc spojrzenie towarzysza uśmiechnął się. To był nieładny uśmiech, gorzki i ironiczny. – Tak, zlecenia dotyczą przetransportowywania ludzi na tamten świat – potwierdził. Niepotrzebnie, został zrozumiany za pierwszym razem, a teraz te słowa zawisły nad nimi jak ciężka chmura z poczucia winy. – Też nie jestem z tego dumny. Ja też chciałem trzymać głowę nisko. Trochę tułałem się po jakichś norach. A kiedy zrobiło się w miarę bezpiecznie, osiedliłem się w małym miasteczku, niedaleko północnej granicy. Zatrudniłem się w sklepie i próbowałem wpasować w system. Naprawdę próbowałem. Wytrzymałem dwa lata.
Dwa lata. Dwa cholernie długie, paskudne lata, podczas których niemal każdego dnia dłonie świerzbiły go, aby znów zacisnąć je na rękojeści. Podczas których długimi godzinami wpatrywał się w deski podłogi, jakby chciał ją przepalić wzrokiem w miejscu, gdzie spoczywał ukryty miecz. W miasteczku stacjonował niewielki oddział Strażników Imperialnych, ten najgorszy rodzaj. Złych, że umieścili ich w takiej zapadłej dziurze, znudzonych, całkowicie bezkarnych, bo kontrole rzadko zapuszczały się tak daleko – a i tak pewnie nic by z tym nie zrobiono. Mogli aresztować za wszystko, choćby za Gapienie Się Na Funkcjonariusza. Wydawało się to zabawne, dopóki komuś nie przytrafiło się naprawdę. Przytrafiło się chłopakowi, który pomagał Sirilowi w sklepie. Po prostu zgarnęli go z ulicy i zabrali na „przesłuchanie”. Wrócił po dwóch miesiącach, wykończony, z połamanymi palcami, zmasakrowaną twarzą i całkowicie bezzębny. Zmarł trzy dni później, dokładnie w swoje szesnaste urodziny. I wtedy coś w mężczyźnie pękło. Kiedy dzieciak wydał swoje ostatnie tchnienie na brudnym, ciasnym łóżku w pokoiku na poddaszu, Siril pierwszy raz nie zacisnął dłoni w pięść i nie odwrócił głowy,.Nie wbił spojrzenia w deski, pod którymi spoczywała broń, tak jak robił to, gdy strażnicy wchodzili do sklepu i zrzucali towar z półek. Gdy stawali tuż przed nim, kpiąc i wyzywając, plując mu w twarz. Gdy obserwował, jak dziewczyna z naprzeciwka co jakiś czas wraca do domu z nowymi siniakami, kulejąc, z pustym, zrezygnowanym spojrzeniem pozbawionym już nawet rozpaczy. Tym razem nawet nie zerknął w stronę swego ostrza, bo nie musiał go widzieć. Słyszał je. Wzywało go, a on odpowiedział na to wołanie. Jeszcze tej samej nocy napadł na posterunek. Zabił wszystkich, którzy tam byli, a potem uciekł i znów zaczął żyć jak szczur w zapomnianych przez świat norach. W końcu stwierdził, że jeśli nie może żyć w systemie ani walczyć przeciwko niemu, będzie żył obok. Płatni zabójcy są wszędzie, w każdym kraju, w każdych czasach. A w porównaniu do tego, co teraz działo się na ziemiach Imperium – była to profesja godna świętego. Ale nie powiedział tego wszystkiego na głos. Nie chciał się tłumaczyć. Danis pragnął rozgrzeszenia, on nie. Pielęgnował swoje poczucie winy jak trujący bluszcz, pozwalając mu wzrastać.
– Każdy radzi sobie, jak może – stwierdził wąsacz. – Takie czasy.
Umilkli na chwilę, gdy do ich stolika podszedł karczmarz z drewnianą tacą. Postawił na blacie duży dzban piwa, dwa kufle i półmisek z tłustym kawałkiem baraniny.
– Masz kogoś? – zapytał Siril, chcąc jakoś wypełnić niezręczną ciszę. Oderwał sobie kawałek mięsa. Skosztował powoli, nie chcąc, żeby towarzysz zauważył jak bardzo był głodny.
– Miałem. Nazywała się Lonna. Zginęła podczas... rozruchów.
Zabójca nie skomentował. Wiedział, że w słowniku Imperium rozruchy mogły oznaczać zbyt długą kolejkę do piekarni, w której ludzie narzekali, że są głodni.
– Według raportu nadziała się na miecz. Trzy razy – mruknął kwaśno.
– Bardzo mi przykro.
– To było prawie dziesięć lat temu, pogodziłem się z tym. Najgorsze, że zrobił to jeden z moich ludzi. Wiesz, co mu wtedy powiedziałem? „Wykonywaliście swój obowiązek, funkcjonariuszu”. Pieprzony gówniarz zabił mi żonę, a ja nie mogłem mu nawet dać reprymendy, bo była jedną z nas. Kiedyś bym go za to zabił. Ale nie jestem już tym samym człowiekiem. Chyba wszyscy się zmieniliśmy. Kontaktowałeś się z kimś z pozostałych?
– Nie – skłamał.
Prawda była taka, że długo korespondował z Evanathielem. Mieli takie ciche porozumienie – Evan zostawiał mu listy w pewnej karczmie, a on raz do roku przychodził tam, odczytywał je i zostawiał lakoniczną odpowiedź. W końcu przestał odpisywać, a po jakimś czasie przestał je nawet czytać, nauczywszy się, że nigdy nie zawierają dobrych wiadomości. Wciąż jednak przyjeżdżał, aby sprawdzić, czy list się pojawił. Jego przyjaciel był tak uparty, że brak wiadomości mógł jedynie oznaczać, że nie żyje. Siedem lat temu, kiedy przyjechał, czekał na niego jakiś chłopak.
To do pana – powiedział wręczając kopertę. – Mam przekazać odpowiedź.
Nie będzie odpowiedzi – odparł.
Evanathiel nalegał.
Więc przekaż, że... że planuję go odwiedzić za jakiś czas. Wtedy porozmawiamy.
Wspominał, że pan to powie. I że wcale pan nie ma zamiaru przyjeżdżać, tylko chce się mnie pozbyć.
Drań znał go na wylot.
W takim razie wie też, że niezależnie od tego, ile będziesz nade mną stał, nie dostaniesz odpowiedzi.
Dzieciak skinął głową i zebrał się do odejścia, kładąc wcześniej kopertę na stole.
Zaczekaj! Czy wie coś o Elorze?
Posłaniec uśmiechnął się.
Mówił też, że o to pan spyta. Nie. Kazał przekazać, że mu przykro.
Siril skinął wtedy głową i wrzucił list do kominka. Patrzył, jak tani pergamin pochłaniają tańczące płomienie. Nie drgnął, gdy drzwi zatrzasnęły się za chłopakiem.
– Cóż, pewnie nie siedzisz długo w jednym miejscu – zauważył Danis. – Ja mam sporo informacji, pewnie jesteś ciekaw, co u reszty?
„Nie”, pomyślał. „Wcale nie jestem ciekaw, bo to na pewno nic dobrego.” Mimo to jednak powoli skinął głową.
– Obawiam się, że nie mam zbyt dobrych wieści.
„Co ty nie powiesz”. Zapanował nad językiem, ale ironiczny grymas na twarzy musiał zasłonić, udając, że pije z kufla.
– Juven wstąpił do klasztoru – zaczął strażnik po chwili namysłu, jakby chciał znaleźć coś, co będzie najmniej bolesne na początek. – Zawsze go ciągnęło do religii, zresztą pamiętasz...
„Pamiętam. Ale wcale nie poszedł do klasztoru, bo był religijny. Poszedł, żeby odpokutować. Bo wyrzuty sumienia, poczucie winy, ściskały go jak imadło, a twarze zabitych śniły się po nocach. Poszedł nie z powołania, tylko ze strachu, że jeśli istnieje życie po śmierci, to piekło jest pełnym pożogi i krwi koszmarem, gdzie spotka tych, co zginęli z jego ręki.”
– Berkh podobno przedostał się za granicę niedługo po... niedługo po tym. Więcej o nim nie słyszałem. Tak samo bliźniacy, zaciągnęli się do armii Galdoru, ale Vega zginął na froncie.
„Nie na froncie”, sprostował w myślach. „To był tyfus. Zmarł nie w walce, tylko gdzieś w koszarach, w bólu, gorączce i syfie, wśród obcych ludzi, bo jego brat nawet nie mógł przy nim być. I Sanzo nigdy sobie tego nie wybaczył.”
– Vail został wcielony do armii Imperium, ale już nie służy. Stracił nogę.
Tak, o tym też słyszał. Podobno Vail specjalnie dał się zranić, żeby nie musieć walczyć po stronie wroga. Ale wdała się gangrena i konieczna była amputacja.
– Kandrego też zaciągnęli. Trafił do Twierdzy Lohen, bo nie wykonał egzekucji na jakimś dziecku.
O tym nie słyszał. I wolałby nie słyszeć. Lohen to owiane najgorszą sławą więzienie dla zdrajców Imperium. Kandre musiał już wcześniej podpaść. Często tak robili z żołnierzami z państw podbitych, siłą wcielonymi do wojska – podpuszczali, znęcali się i wymagali bezwzględnego posłuszeństwa. Za drobne i trochę większe przewinienia nie karali, tylko kumulowali je – aż wreszcie wydawali podobny rozkaz – masz zabić to dziecko, albo swojego brata, żonę... zdradzili Imperium, a jako żołnierz służący w jego szeregach masz obowiązek wykonania kary śmierci. Ci, którzy odmawiali, trafiali do Twierdzy.
– Kiedy to było? – zapytał.
– Jakieś sześć lat temu – odparł Danis.
To by się zgadzało. Od dziewięciu nie czytał listów.
– Wyszedł?
– Tak, podobno go wypuścili.
– Przeżył?
– Mam nadzieję, że nie.
„Ja też”, pomyślał Siril. Widywał ludzi, którzy stamtąd wyszli. O ile można ich jeszcze było nazwać ludźmi. Szczęśliwcy umierali po paru tygodniach męczarni. Reszta do końca życia zmagała się z chorobami płuc, stawów, często kalectwem będącym efektem „przesłuchań”. Ale obrażenia fizyczne to nic w porównaniu z tym, co działo się z psychiką byłych więźniów.
– Lorikowi dobrze się powodziło... dobrze jak na te standardy – poprawił się wąsacz. – Ale trzy lata temu grupa maruderów przechodziła przez jego wieś. Wymordowali mu całą rodzinę, podczas gdy on był na zakupach w mieście. Pojechał po pieprzone garnki, a w miejscu domu zastał spaloną ziemię. Słyszałem plotki, że wrócił do działań w podziemiu. Fandrila zamknęli w przytułku dla obłąkanych. Dawno, będzie już jakieś siedemnaście lat, jak tam siedzi. Całkiem oszalał. Wydawało mu się, że nam się udało – Danis uśmiechnął się gorzko.
Tak, to prawda. Evan przekazał Sirilowi nawet jeden list od niego. Myślał, że żyją w wolnym Tallenie. Opisywał przytułek jako zajazd, a jego świat pozbawiony był Straży Imperialnej, Cesarza, mordów na ulicach i zamieszek. Paradoksalnie, zdawał się najszczęśliwszy z nich wszystkich, gnieżdżąc się spokojnie w usnutej przez swój obłąkany umysł wizji. Siril zachował ten list.
– Terro powiesił się, cztery lata po...
– A Szczur? – wpadł mu w słowo mężczyzna, nie chcąc, aby tamten wypowiadał nieszczęsną nazwę.
– Znasz go. – Wąsacz uśmiechnął się, tym razem z cieniem wesołości w oczach. – On zawsze sobie poradzi. Coś tam przemyca, załatwia jakieś szemrane sprawy, pomaga temu i tamtemu, a potem trzyma ludzi na wygodnym sznurku zobowiązania... Łajdacy jego pokroju wszędzie się odnajdą i zawsze przeżyją. Jest jak karaluch – stwierdził, ale bez złośliwości. To prawda, Szczur był łajdakiem, krętaczem, oszustem i kłamcą. Już sama jego aparycja – drobne rysy twarzy, głęboko osadzone, bystre ślepia i małe, ruchliwe dłonie – sprawiała, że człowiek bał mu się powierzyć złamanego miedziaka. Ale jakoś tak często wychodziło, że Szczur znajdował się w miejscu, gdzie miało się do wyboru, albo powierzyć mu dużo, albo stracić wszystko. Siril znał go na tyle, że bez wahania powierzyłby mu życie – chociaż pieniądze wciąż niekoniecznie.
– Może i nie jest typem bohatera, ale zawsze uważałem, że ma więcej rozsądku niż my wszyscy razem wzięci – dodał Danis po chwili zamyślenia. – Przez cały czas opiekuje się Evanem, żeby nie zrobił czegoś głupiego. Głupszego niż zwykle.
– Evan... – powtórzył za nim Siril bezmyślnie i towarzysz uznał to chyba za pytanie, bo zaraz podjął wątek.
– Tak, Evan... jako jedyny z nas nie zmienił się ani trochę. Wciąż jest takim samym naiwnym idealistą jak w młodości, wciąż ma w sobie tyle charyzmy, że nawet teraz ludzie za nim idą. Nie wiem, czy tak jak on wierzą ciągle, że można jeszcze coś zmienić... czy po prostu nie mają nic do stracenia. W każdym razie wciąż gromadzi wokół siebie buntowników i ciągle stara się wyzwolić Tallen spod rządów Imperium, przewracając wozy z zaopatrzeniem. – Ostatnie zdanie miało być chyba żartem, ale zabrzmiało to tak gorzko i ponuro, że Siril nawet nie próbował się uśmiechnąć.
Cóż, nie spodziewał się, że Evanathiel się zmieni. Nie on. Nigdy nie dało się zgasić jego zapału, przemówić mu do rozsądku. Zawsze żył ideą – prędzej by umarł, niż ją zdradził. Taki był w młodości, kiedy oni wszyscy dzielili jego zapał, i taki pozostał do dziś, chociaż teraz został sam. On jeden nie tracił nadziei, nawet gdy wszystko już dawno runęło. Był jak rozbity posąg dawnej świetności – stos kamieni, który w niczym nie przypomina już pięknego dzieła, ale jest zbyt ciężki, aby go usunąć, więc tylko kaleczy dłonie ostrymi krawędziami głazów.
Z jakichś przyczyn ta wiadomość wydała się Sirilowi najsmutniejsza ze wszystkich kataklizmów, o jakich dzisiaj usłyszał.
Zostały jeszcze dwie osoby, których tematu wciąż nie poruszyli. Kiedyś, dawno temu nazywano ich Szesnastką. Byli jedną z wielu podobnych grup buntowników, z których wszyscy dorobili się jakichś przydomków – Krwawa Ósemka, Szczęśliwa Trzynastka, Złota Dwudziestka... a ich zawsze nazywano po prostu Szesnastką. Traktowali to jak swego rodzaju przywilej i chyba słusznie. Nie trzeba było niczego dodawać, sama liczba wzbudzała szacunek Talleńczyków i wściekłość Imperialistów. Żartowano, że jeśli Cesarz wygra, wprowadzi reformę w matematyce i po piętnastce będzie następowała od razu siedemnastka.
– A ona? – zapytał w końcu Siril, chociaż nie miał nadziei.
Danis odwrócił wzrok.
– Jak kamień w wodę. Oboje zniknęliście tak nagle, że czasem nawet myślałem, że...
– Znasz ją. Nigdy... nie było łatwo o jej przebaczenie.
– Wiem. Przepraszam.
– To nie twoja wina. Tylko moja.
– To nie była niczyja wina. Nie twoja, nie moja, nie żadnego z dowódców. Nawet nie Szczura, choć sam długo tak twierdziłem, mimo że nigdy nie wierzyłem naprawdę, że nas zdradził. Jeśli chcesz kogoś obwiniać, to tylko tych drani z Imperium. I tych cholernych tchórzy Edrina i Madona. Nie siebie, nie żadnego z nas.
– Edrin i Madon skazali nas na śmierć, kiedy zatrzymali swoje wojska – potwierdził Siril. – Ale decyzja została podjęta już wcześniej i miałem w niej swój udział.
– Wszyscy podjęliśmy decyzję. – Danis pokręcił głową. Chwilę milczał, wpatrując się w dno kufla. – Za cztery miesiące to będzie już równe dwadzieścia lat. Dwadzieścia lat od... – Znowu urwał, jakby ta nazwa wciąż nie potrafiła przejść mu przez gardło.
– Od Rzezi pod Mer Uven – dokończył za niego towarzysz i słowa, chociaż wypowiedziane szeptem, boleśnie zakłuły ich w uszy i zawisły między nimi w gęstym, śmierdzącym powietrzu.
– Chciałbym móc... złożyć hołd Tanedzie. Ale jak widzisz... mam związane ręce – odezwał się Danis po chwili. Taneda jako jedyna poległa tamtego feralnego dnia, chociaż lepiej by było, gdyby wszyscy złożyli wtedy głowy.
Pochowali ją z dala od miejsca masakry, w lesie, gdzie usypali jej bezimienny grób. Niedługo potem każdy wybrał własną ścieżkę i chociaż obiecali sobie, że każdej rocznicy spotkają się, aby wspólnie oddać cześć poległej przyjaciółce, Siril nigdy się nie stawił.
– Jeśli przypadkiem znalazłbyś się w pobliżu... zrób to proszę w moim imieniu – poprosił Danis, a zabójca tylko skinął głową, nie wspominając, że nie ma zamiaru być w pobliżu. Ani w dwudziestą rocznicę, ani w żadną następną.
Przez jakiś czas siedzieli jeszcze, dopijając resztkę piwa, niezręcznie starając się sprowadzić rozmowę na jakiś bardziej neutralny tor. Ale wspomnienie Mer Uven wisiało nad nimi ciężko jak burzowa chmura, a temat Imperium, mordów, głodu wśród ludzi i ograniczenia swobód, uparcie do nich wracał. Sprawiało to ponure wrażenie, jakby Cesarz naprawdę sprawował władzę nad całym ich życiem, jakby nie pozostało nic nieskażonego jego brutalną władzą.
Próbowali wspominać stare, dobre czasy, kiedy wszyscy mieli jeszcze głowy pełne idei i serca wypełnioną nadzieją, kiedy młodość usprawiedliwiała wzniosłe uczucie, że świat należy do nich. Czasy, zanim przygniótł ich ciężar dwudziestu gorzkich lat porażek i rozczarowań.
Ale to tylko rozpalało żal, tylko przypominało, jak wiele stracili, jak bardzo się od tego czasu zmienili, jak bardzo zmienił się świat. Więc w końcu umilkli, Siril zajęty obgryzaniem resztek mięsa, aż na talerzu pozostały jedynie nagie kości, Danis wpatrzony ponuro w osmalony sufit.
– Myślę, że lepiej będzie, jeśli nie zostaniesz tu na noc – powiedział w końcu sierżant, dyskretnym ruchem głowy wskazując swoich podwładnych, którzy co jakiś czas rzucali im zaciekawione spojrzenia. – Tak jak mówiłem, to dobre chłopaki... Ale wciąż strażnicy, a mimo wszystko rozmawiając talleńskim łamiemy prawo. Na mnie nie doniosą, bo i ja wobec nich zawsze jestem w porządku. Ale na ciebie... Wolałbym zachować najwyższą ostrożność, biorąc pod uwagę naszą sytuację. Lepiej będzie, jeśli na wszelki wypadek zejdziesz im z oczu. Przykro mi, wiem, że to paskudna noc...
– Nie gorsza niż wiele innych – przerwał mu Siril. Nie uśmiechało mu wychodzenie w szalejącą burzę, ale podzielał zdanie przyjaciela. Lepiej zniknąć, niż przypadkiem zwrócić na siebie zbyt dużą uwagę strażników.
– Jest tu inny zajazd, po drugiej stronie miasta.
– Wolałbym już dziś je opuścić – odparł, chociaż wizja ciepłego łóżka w taką pogodę kusiła jeszcze bardziej niż zwykle. – Wątpię, żebym wpadł na kogoś z twoich ludzi, ale lepiej zachować ostrożność. To i tak niedobrze, że widziano nas razem, mógłbyś mieć przeze mnie kłopoty. Lepiej będzie, jeśli zniknę jak najszybciej.
– Ano, chyba lepiej – zgodził się Danis. – Cieszę się, że cię spotkałem – dodał, a Siril skinął głową, chociaż obaj wiedzieli, że to nieprawda.
A potem wędrowny zabójca wyszedł w mrok i szalejącą burzę. W stajni Ruda obdarowała go podejrzliwym spojrzeniem. Jej obawy okazały się słuszne, bo już po chwili na grzbiecie wierzchowca wylądowało ciężkie siodło.
– Przepraszam, wiem, że to paskudna noc – mruknął Siril, głaszcząc parskającą niechętnie klacz po ciepłym karku. – Też mi się to nie podoba, ale taka nasza dola. Wygląda na to, że i dzisiaj szczęście nam nie dopisało.


12 komentarzy:

  1. Hej. Postanowiłam w końcu przeczytać i skomentować, a co. :) Na początek trochę standardowego czepialstwa. To nawet nie jest wytykanie błędów (tychże nie znalazłam), raczej stylistyczne porady do których absolutnie nie musisz się stosować:

    "przyspieszyła kroku, wyraźnie rozpoznając, że za solidnymi drzwiami z nieheblowanych desek znajduje się stajnia – ciepła i pachnąca sianem."
    Jakoś mi to nie brzmi. Nie wiem, czy to błąd, ale "stajnia" to cały budynek, nie tylko wnętrze.

    "Nie wprowadzono wprawdzie zakazu noszenia broni – w każdym razie jeszcze nie – ale i tak można było mieć z tego tytułu problemy. Prosta filozofia strażników głosiła, że jeśli ktoś ma ostrze, to na pewno planuje go użyć. Prawdopodobnie w zamachu na Cesarza."
    Te "problemy" jakoś zgrzytnęły. Te "problemy" są jakieś takie... niewspółmierne. No tak, bycie powieszonym, zaciukanym na miejscu albo tylko aresztowanym z małą szansą na uwolnienie to niemały "problem". ;) Nawet jeśli to było celowe, ironiczne umniejszenie, IMHO bardziej pasowałyby "kłopoty", zdają się być bardziej w klimacie.

    "Przybysz usadowił się pod ścianą, wsuwając jak najdalej w cień, modląc się, aby obeszło się dziś bez niespodzianek."
    IMHO dobrze by wyglądało, gdyby między "wsuwając (...)" i "modląc się" było "i".

    "Podczas których długimi godzinami wpatrywał się w deski podłogi, jakby chciał ją przepalić wzrokiem w miejscu, gdzie spoczywał ukryty miecz."
    A w tym zdaniu czcionka Ci zaszalała.

    "Pielęgnował swoje poczucie winy jak trujący bluszcz, pozwalając mu wzrastać."
    Może ja jestem nieromantyczna jakaś, ale kto normalny pielęgnuje trujący bluszcz? (Chyba że jako roślinę ozdobną).

    "Zmarł nie w walce, tylko gdzieś w koszarach, w bólu, gorączce i syfie"
    Ten "syf" jakiś zbyt potoczny się wydaje w tym kontekście.

    " Jak kamień wodę."
    Literówka: w wodę.



    To teraz czas na miłe rzeczy:
    "Mogli aresztować za wszystko, choćby za Gapienie Się Na Funkcjonariusza. Wydawało się to zabawne, dopóki komuś nie przytrafiło się naprawdę."
    A to jest bardzo ładne.

    "Wrócił po dwóch miesiącach, wykończony, z połamanymi palcami, zmasakrowaną twarzą i całkowicie bezzębny. Zmarł trzy dni później, dokładnie w swoje szesnaste urodziny."
    To też. Poruszające.

    "Byli jedną z wielu podobnych grup buntowników, z których wszyscy dorobili się jakichś przydomków – Krwawa Ósemka, Szczęśliwa Trzynastka, Złota Dwudziestka... a ich zawsze nazywano po prostu Szesnastką."
    Też fajne. Wydaje mi się, że nadawanie nazw liczbowych, a nie ogólnych (jak znane z fantastyki "Szczury" czy "Banda Żelaznej Obroży") sporo mówi o kulturze tego świata. Ale może to ja i moje kulturoznawcze spaczenie.

    Słowem podsumowania - jest fajnie, ciężko ale dobrze. Pieśń bardzo mi się podoba, takt trochę się złamał w ostatniej zwrotce, ale poza tym wiersz zdaje się być dobry technicznie. Inspiracji Rotą nie dostrzegłam, ale tekst od początku wydawał mi się bardzo, hm, "polski".

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo się cieszę, że postanowiłaś przeczytać, a jeszcze bardziej, że znalazłaś chwilę na skrobnięcie komentarza :)
    Dziękuję za uwagi, przyjrzę się temu bliżej. Z czcionką to nie wiem zupełnie co się porobiło. Syf mi akurat pasuje w tym zdaniu, jakoś "brud" czy coś podobnego nie ma dla mnie tego wydźwięku. Nad bluszczem pomyślę, ale też mi dość pasuje ta metafora, nie mam pomysłu jak ją zastąpić, ale może coś mi przyjdzie do głowy. A nad pozostałymi rzeczami popracuję, dzięki raz jeszcze :)
    Wiem, że ten rytm mi się posypał, ale kurczę myślę i myślę i nie potrafię tego tak zmienić, żeby jednocześnie zachować dwa ostatnie wersy, bo te mi się akurat podobają xD Ciągle czekam aż mnie olśni, wtedy to poprawię :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeczytałem prolog i ten rozdział, wciągnąłem się, więc pokrytykuję.

    Dlaczego mieszkańcy miasta czekali, aż wiatr powyrywa im okiennice, zamiast je zamknąć?
    Dlaczego właściwie Siril nie może walczyć przeciw systemowi? Skoro udało mu się wyrżnąć cały posterunek straży, a potem skutecznie się ukrywać?
    Kursywa przy retrospekcji IMO nieuzasadniona.
    Z prologu: "Było nas szesnastu. Szesnastu młodych ludzi (...)". Skoro w Szesnastce były kobiety, to nie było ich szesnastu, a szesnaścioro.

    Z większych rzeczy, to nieco przeszkadza przedstawienie imperium jako czystego zła. Naprawdę nie ma wśród Talleńczyków ani jednej grupy społecznej, która skorzystała z przemian?

    Ale "syf" popieram. Dlaczego bohater, i to taki bohater, miałby unikać kolokwializmów w monologu wewnętrznym?

    Podoba mi się postać Danisa z jego niejednoznacznym wyborem i motywacjami. Chociaż w sumie jego i Sirila lubię najmniej z całej Szesnastki.

    No, spadam czytać następny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, z tym czystym złem to się zgodzę. Po liście z prologu tego się obawiałam - że całość będzie zanurzona w zgniliźnie z Czarnym Panem na czele. Ale na razie nie drażni mnie to tak bardzo, zobaczymy jak będzie dalej.

      Usuń
  4. Hej!
    Jak na razie przeczytałam prolog i pierwszy rozdział i jestem zafascynowana.
    Takiego opowiadania ze świecą poszukiwać na blogspocie, bo jeśli już znajdzie się osobę która nie pisze fanfiction albo opowiadania ociekającego marysuizmem aż do obrzydliwości, to twórcy często są na tyle dobrzy, że po prostu rezygnują z publikowania w sieci i starają się o wydanie książki.
    Styl masz bardzo ładny, opowiadanie w odróżnieniu od innych mimo miejsca i czasu akcji nie jest przesycone wymuszaną dorosłością w stylu Sapkowskiego.
    Dialogi są ładnie zbudowane, już od pierwszych chwil widać charakter bohaterów. Jak na razie wszystko jest przesycone smutkiem i dobrze. Czasem jest to bardzo zdrowe.
    No i sama idea imperialistyczna... uwielbiam.
    Mam nadzieję, że rychło opublikujesz kolejny rozdział, na razie zajmę się tymi już napisanymi.
    A i jeszcze słówko: pieśń jest naprawdę ładna. Przetłumaczona na powiedzmy... staroszkocki albo po prostu angielski brzmiałaby piękniej niż w polskim, a i w nim miałaby potencjał gdyby nie maniera redukcji sylab w każdej ostatniej linijce strofy.
    Pozdrawiam,
    Ryx

    OdpowiedzUsuń
  5. Czuję się absolutnie i bezsprzecznie wciągnięta.
    Doskonały, moim skromnym zdaniem, zarys fabuły. Cholernie, że tak się brzydko wyrażę, interesujące postaci, z ogromnym bagażem doświadczeń i bogatą historią, a to daje ogromne pole do popisu.
    Ciekawość dosłownie zżera mnie od środka, na pewno przeczytam do końca, z nadzieją, iż znajdę dalej więcej wspomnień o przeszłości Szesnastki.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Naprawdę fajnie się czyta. Szkoda tylko, że tak sztampowo Szczur wygląda i zachowuje się jak "szczur". Profesjonalni oszuści, którym się wiedzie, muszą wzbudzać zaufanie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No Szczur jest jedną z tych postaci, która w komplecie do paskudnego charakteru otrzymała też paskudne ryło. Ale to stanowi część jego postaci, wpływa na osobowość - od pierwszego rzutu oka nie wzbudza sympatii, musi radzić sobie innymi środkami. No a pseudonim skądś się wziął. :)

      Usuń
    2. Nie mam nic do brzydkiego ryła, po prostu dziwi mnie oszust wyglądający na oszusta. A więc jakimi środkami sobie radzi?

      Usuń
  7. Generalnie czyta się całkiem, całkiem. Czasami wydaje mi się, że budujesz zbyt skomplikowane zdania. Do tego typu historii bardziej pasowałby mi mniej kwiecisty, raczej ascetyczny styl, ale to jest taka moja osobista preferencja - jest dobrze tak jak jest.

    Fabułę po 5 rozdziałach trudno mi jeszcze ocenić, jako że specjalnie się nie rozwinęła. Jak na razie trochę przypomina mi "Tiganę" Kaya - nie wiem, czy czytałaś. Podobnie z postaciami - na razie Siril mnie irytuje, bardziej lubię tego mnicha. Czekam na ciąg dalszy, żeby zobaczyć jak się wszystko rozwinie.

    Do jednego muszę się przyczepić: "Podobno Vail specjalnie dał się zranić, żeby nie musieć walczyć po stronie wroga. Ale wdał się tężec i konieczna była amputacja." Tego czy rana jest zakażona tężcem nie da się łatwo ocenić. Generalnie pierwsze objawy (skurcze mięśni głowy - np. szczękocisk, uśmiech sardoniczny) pojawiają się kiedy toksyna już uszkodzi neurony ruchowe - amputacja jest wówczas bez sensu, a w czasach bez szczepień, surowicy i intensywnej terapii w zasadzie byłoby już pozamiatane (zresztą obecnie też skuteczność leczenia jest różna). Zamienić we fragmencie tężec na gangrenę i będzie dobrze.

    Galnea

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za uwagę. Przyznam się, że medycznego researchu nie robię, licząc, że ojciec takie rzeczy mi wychwyci, ale chyba powinnam bardziej uważać. xD
      Staram się, żeby zdania nie były przekombinowane, ale ta kwiecistość, czy wręcz lekka poetyckość w opisywaniu niezbyt urokliwej rzeczywistości jest raczej dla tej historii dość charakterystyczna.
      O "Tiganie" wcześniej nie słyszałam i chyba nie chciałam słyszeć. xD Po przeczytaniu recenzji doszłam do wniosku, że nie tylko ktoś napisał już praktycznie DOKŁADNIE to, do czego sama dążę ale jeszcze zrobił to, wnioskując po tej recenzji, dużo lepiej.
      Mam wielką nadzieję, że sympatia dla głównego bohatera nie będzie tu konieczna dla polubienia samej historii. Staram się wykreować Sirila spójnie i przekonująco, ale nie mogę powiedzieć, żebym go lubiła. Zresztą staram się zmieniać perspektywy, żeby nie zamęczyć czytelników (i siebie) jego wiecznym smędzeniem. xD

      Usuń
  8. "Stwórco, to naprawdę ty!" - Wiadomo, o co chodzi, ale czytelnik nieprzyzwyczajony do używania takiego wezwania bóstwa przez chwilę ma wrażenie, że to bohater jest tutaj czczony jako ten stwórca ;) Może jakoś to ujednoznacznić np. "Wielki stwórco! Siril, to naprawdę ty!"?

    "Lonar Dankis" - Danis czy Dankis? Dodali mu spółgłoskę?

    Bardzo, bardzo fajnie, że nie próbujesz streścić dotychczasowych wydarzeń w kilku akapitach odnarratorskich, na tym wykładają się nawet opublikowani pisarze. Siriel opowiadający swoją historię wypada bardzo naturalnie, opowieść dowódcy można by jeszcze rozbić na dwa-trzy mniejsze kawałki - może przełamać je jakimiś wstawkami narracyjnymi albo pytaniami Siriela? Bardzo dobrym pomysłem jest "przegląd" listy dawnych towarzyszy, bo trochę pokazuje czytelnikowi tamte wydarzenia, a w takiej sytuacji, w jakiej znaleźli się bohaterowie, jest bardzo na miejscu. Podoba mi się określenia grup buntowników liczbami i w ogóle te retrospekcje.

    Gapienie Się Na Funkcjonariusza - może lepiej małymi, bo tak wygląda pratchettowsko, a to chyba ma być mroczne fantasy.

    Wiedział, że w słowniku Imperium rozruchy mogły oznaczać zbyt długą kolejkę do piekarni, w której ludzie narzekali, że są głodni. - świetny kawałek, więcej takich!

    Pieprzony gówniarz zabił mi żonę, a ja nie mogłem mu nawet dać pieprzonej reprymendy - warto by zlikwidować powtórzenia, jak mówi klasyk: "podajcie mi słownik brzydkich wyrazów" ;)

    OdpowiedzUsuń