niedziela, 15 grudnia 2013

Rozdział II

 Barko wychynął spod szynkwasu, gdy ciche trzaśnięcie drzwi zawiadomiło go o przybyciu nowego gościa.
Podróżny miał na sobie szary, dziurawy płaszcz, okrywający całą szczupłą sylwetkę tak, że spod spodu wystawały jedynie znoszone buty. Przybysz otrzepał je ze śniegu i dyskretnie rozejrzał się po niemal pustym pomieszczeniu, zanim odrzucił obszerny kaptur.
Barko natychmiast rozpoznał swojego klienta. Bruzdy na nieogolonej, zmęczonej twarzy mężczyzny z roku na rok stawały się coraz głębsze, ale włosy wciąż miał smoliście czarne. Teraz przydługie kosmyki przylepiały mu się do czoła w brudnych, wilgotnych strąkach. Ponure, chłodne spojrzenie wąskich oczu dodawało mu lat, podobnie, jak zawsze przygarbiona sylwetka dająca wrażenie, że na jego barkach spoczywa jakiś wielki ciężar.
– Dobry wieczór, Barko – pozdrowił go Ergand, o ile to było jego prawdziwe imię. Nigdy nie mówił o sobie wiele. Zjawiał się tu mniej więcej raz do roku i czasem zostawał na kilka dni, zwykle w milczeniu pilnując własnych spraw. Nie sprawiał kłopotów, chociaż wyglądał, jakby wiecznie przed czymś uciekał. Zostawiał zawsze kilka monet w podzięce za przekazanie listu od jakiegoś swojego przyjaciela, mimo że od dłuższego czasu nawet nie czytał wiadomości.
– Masz coś dla mnie? – zapytał jak zwykle, ale tym razem Barko pokręcił głową przepraszająco.
– Przykro mi. Ostatni list dostałem ponad półtora roku temu, już ci go dałem. Od tamtego czasu nie dostałem niczego nowego.
Po ustach Erganda przebiegł jakiś dziwny grymas, ale szybko zniknął za maską obojętności. Karczmarz zdołał jednak wychwycić błysk żalu i niedowierzania w szarych oczach.
– Może nie miał czasu – podsunął Barko, czując jakąś irracjonalną chęć pocieszenia mężczyzny.
– Może – potwierdził tamten, ale widać było jak na dłoni, że wcale w to nie wierzy. – Pokój na poddaszu jest wolny? – zapytał obojętnie.
– Tak. O tej porze jest tam dość zimno, większość gości woli pokoje na piętrze niżej.
– Nie przeszkadza mi to. Zostanę tam parę dni – oznajmił i położył na blacie kilka obitych monet, płacąc za wynajem z góry. – Mógłbyś zanieść mi tam coś do jedzenia?
– Oczywiście, zaraz wyślę dziewkę z gulaszem dla ciebie.
– I butelkę wina, jeśli łaska. Mocnego – dodał i ruszył po wąskich schodach na górę. Jego ramiona przygarbiły się jeszcze bardziej, jakby do niewidzialnego balastu, który nosił na barkach, przybyło kolejnych kilka funtów.
*
Światło kaganka rozlewało się złotawą plamą po niedużym pomieszczeniu. Od ukośnego sufitu ciągnęło chłodem, podobnie jak od jedynego, maleńkiego okna. Siril zostawił je otwarte, mimo że mroźny wiatr wdzierał się do środka. Jednak dzięki temu mógł dostrzec skrawek rozgwieżdżonego nieba. A niebo było tej nocy ładne, czyste i aksamitnie czarne, przyozdobione srebrną tarczą księżyca jak wojennym orderem.
Pokój za to do czystych nie należał, ale Siril go lubił. Mężczyzna starał się nie pojawiać zbyt często w tych samych miejscach, do osiadłego trybu życia nie zachęcała ani jego przeszłość, ani aktualny zawód. Ale tutaj przyjeżdżał co roku, chociaż pewnie to ostatni raz, kiedy tu zawitał. Znów poczuł nieprzyjemne ukłucie, gdy jego myśli powróciły do listu. Listu, którego nie dostał. Jeśli nie dostarczono żadnego od półtora roku, to zapewne nie dostarczą już żadnego.
Nie dostarczą, bo nie ma go kto napisać.
Szybko porzucił niepotrzebne przemyślenia, spłukując gorycz w ustach paskudnym, przesłodzonym winem.
Pomieszczenie, w którym zwykł się zatrzymywać, nie zmieniało się prawie wcale przez kolejne lata. Stare krzesło zastąpiono niewygodnym, niskim zydlem, za to zamiast siennika postawiono wąskie łóżko. Podłoga z sękatych desek skrzypiała coraz głośniej, a żeliwne okucia stojącego w kącie kufra zardzewiały jeszcze bardziej.
W leżących na posłaniu, burych kocach mole wygryzły mnóstwo dziur, a wiatr zawodził głucho i przejmował chłodem, ale przynajmniej rozpędzał zalegający w powietrzu zapach kurzu oraz stęchlizny. Gulasz, który przyniosła służebna dziewka, wyglądał i smakował jak rzeczny muł, wino zalatywało siarką, a sama dziewka była brzydka jak noc.
A jednak Siril czuł się tu prawie jak w domu.
Zdecydowane, choć nienatarczywe pukanie wyrwało go z kontemplacji pustej do połowy butelki.
Zmarszczył brwi i przysunął miecz bliżej siebie, upewniając się, że jest dobrze zasłonięty kocami, ale w zasięgu ręki. Wprawdzie ludzie mający złe zamiary zwykle nie pukali – on nigdy nie pukał – a mimo to, niepokój ścisnął mu gardło.
– Proszę – wychrypiał, i drzwi uchyliły się z rozdzierającym skrzypieniem dawno nieoliwionych zawiasów.
– No nareszcie. Czekam na ciebie w tej norze już od dwóch tygodni.
Siril nie odrywał zaskoczonego spojrzenia od drobnej postaci, która bez pytania wparadowała do środka i przyciągnęła sobie niski stołek, siadając naprzeciwko mężczyzny.
– Nie bywam tu często – wyjaśnił w końcu, kiedy ochłonął trochę z zaskoczenia.
Szczur nie zmienił się zbyt wiele. Miał jeszcze bardziej kościstą sylwetkę, chytre ślepia w zapadłej twarzy wzbudzały jeszcze większą nieufność, a przerzedzone włosy przylepiły się do prawie nagiej czaszki. Zwinne, zwykle irytująco ruchliwe dłonie trzymał teraz wsunięte w szerokie rękawy podniszczonego ubrania.
– Ano, można powiedzieć, że dopisało mi szczęście. – Gość rozchylił w uśmiechu wąskie wargi i przez chwilę dało się dostrzec, że brakuje mu kilku zębów. – Cieszę się, widząc cię w dobrym zdrowiu.
– I nawzajem. Co tu robisz? – Siril spiął się, oczekując na odpowiedź. Po głowie kołatała mu się obawa, że Szczur postanowił osobiście przekazać wieść o śmierci Evanathiela.
– Musiałem się pofatygować, bo i tak nie czytasz listów. A tym razem to ważne.
– Evan...
– Ma teraz ważne sprawy na głowie, więc przejąłem zaszczyt bycia posłańcem – przerwał Szczur z wyraźną ironią. Udał, że nie zauważył ulgi odbijającej się na twarzy przyjaciela i kontynuował. – Mogliśmy wysłać kogoś innego... ale wtedy byś nie przyszedł.
– Nie przyszedł gdzie?
– Na grób Tanedy w dwudziestą rocznicę. Evan chce zebrać tych wszystkich z naszej szesnastki, którzy przeżyli i przedstawić swój plan.
– Jaki plan? Czego plan? Kolejnego powstania? – parsknął Siril, a jego rozmówca tylko wzruszył kościstymi ramionami i uśmiechnął się chytrze.
– Nie wiem.
– Gówno prawda – żachnął się mężczyzna. – Ty zawsze wszystko wiesz.
– Racja. I wiem też, że jeśli coś jest cię w stanie tam przyciągnąć, to ciekawość.
– Nie jestem już dzieciakiem, który wyważa każde drzwi, żeby zobaczyć, co za nimi jest.
– Nikt z nas nie jest tym, kim był. Ale coś z tego pozostało.
– Naprawdę fatygowałeś się tu i czekałeś na mnie bite dwa tygodnie, żeby mi to powiedzieć? Nigdy nie byłeś głupi. Wiesz, że nie pojadę.
„Wiesz, że nie będę potrafił spojrzeć w oczy Evanowi, ani nikomu z pozostałych. Nie po tym, co się stało pod Mer Uven, nie po tym, co działo się później.”
– Jest jeszcze jedna kwestia, którą też chciałem poruszyć osobiście – odparł Szczur. Sięgnął po opróżnioną do połowy butelkę taniego wina. Brakowało mu dwóch palców, małego i serdecznego, a pozostałe miał dziwacznie zakrzywione, niczym szpony. Siril zagapił się na nie przez chwilę, w milczeniu obserwując, jak mężczyzna pomaga sobie drugą ręką, także zniekształconą, aby pociągnąć kilka łyków kiepskiego trunku.
– Znalazłem Elorę.
Serce Sirila stanęło na moment, żeby zaraz zacząć bić z zabójczą prędkością. Rozchylił usta, ale w głowie miał tyle pytań, że nie zdołał wydobyć głosu.
– Ma się dobrze. Jak na te czasy – powiedział Szczur spokojnie. Udawał, że ocenia bordowy kolor paskudnego wina, pozwalając przyjacielowi dojść do siebie i na powrót ukryć szalejące emocje. Może i bywał draniem, ale miał też wyczucie.
– Gdzie ona jest? – wykrztusił w końcu Siril, ale jego rozmówca pokręcił głową przepraszająco.
– Obiecałem, że ci nie powiem. Przykro mi, nie chciałem rozdrapywać ran... ale pomyślałem, że chciałbyś wiedzieć, że żyje i ma się nie najgorzej. To niewiele, ale tylko tyle mogę przekazać – kiedy to mówił, w jego zwykle chytrych oczach odbijały się szczerość i współczucie.
Siril skinął wolno głową i przetarł twarz dłońmi.
– Czy ona tam będzie? Przyjedzie na rocznicę?
– Wątpię – przyznał Szczur. – Ale to niewykluczone.
Mężczyzna prychnął i roześmiał się gorzko w odpowiedzi.
– Zawsze wiedziałeś, jak zmusić ludzi do zrobienia czegoś, czego wcale nie chcą.
– To jeden z moich licznych talentów – potwierdził poważnie. – To znaczy, że się zjawisz?
– Nie wiem – westchnął Siril. – Nie wiem... czy dam radę.
– Powinieneś. Choćby tylko po to, żeby go wysłuchać. Żeby pokazać, że ci chociaż trochę zależy. Jesteś mu to winien. Jemu, Tanedzie, nam chyba trochę też. Ach, przy okazji. – Wsunął dłoń pod wierzchnie okrycie i wyciągnął list. Wręczył go towarzyszowi trzymając między szponiasto zagiętymi palcami. Siril od razu rozpoznał tani pergamin, którym posługiwał się Evanathiel.
– Tego też nie przeczytasz? – zapytał Szczur, kiedy mężczyzna odłożył wiadomość na stolik, obok licho tlącego się kaganka.
– Może później.
– Wciąż marny z ciebie kłamca.
*
Nadejście wiosny wcale nie napawało Sirila entuzjazmem. Wręcz przeciwnie, wpędzało go w paskudny, ponury nastrój.
Noc była chłodna i wilgotna. Nierówny bruk wyłonił się spod śniegu; ostatnie, brudne zaspy, przycupnięte pod ścianami szarych kamienic, stopniowo malały. Odpadające od rynien sople roztrzaskiwały się na kamieniach jak kryształowe pociski, a nadmiar wody spływał do rynsztoków nieprzerwanym strumieniem. Towarzyszyły temu irytujące, monotonne odgłosy kapania i chlupotania.
Lavires było brzydkim miastem, niezależnie od pory roku. Wąskie ulice, budynki niechlujnie, krzywo ściśnięte, sprawiające wrażenie, jakby zaraz miały się zawalić. Trzymające się na słowo honoru szyldy poskrzypywały smętnie, strasząc koślawymi napisami i niezbyt udanymi rysunkami. Kurczące się połacie brudnego śniegu oraz rwący potok pełen śmieci i nieczystości, porwanych wraz z topniejącym lodem, bynajmniej nie dodawały uroku i tak ponurej scenerii.
Ale Lavires, choć wyglądało jak groteskowy koszmar pijanego architekta, stanowiło dla Sirila bezpieczną przystań.
Zdawałoby się, że duże miasta, gdzie stacjonowały liczne oddziały Straży Imperialnej, niosły dla niego zagrożenie, ale okazało się wręcz przeciwnie. Tutejsi funkcjonariusze mieli znacznie lepsze rozrywki, niż przejmowanie się przestępstwami i Siril mógł w spokoju pracować.
Niemal od razu po przyjeździe trafił w odpowiednie miejsce, aby zasięgnąć języka. Karczma znajdowała się w piwnicy, od ścian z nagich cegieł ciągnęło chłodem, a niski strop dawał poczucie ciasnoty i duchoty. Pachniało dymem i stęchłą wilgocią. Przy okrągłych stołach tłoczyła się obdarta klientela, pieniądze i tajemnicze pakunki przechodziły z rąk do rąk, ktoś zaświecił monetami lub nożem i otrzymywał lękliwe wyszeptane informacje. Blady jak gips oberżysta o zapadniętych policzkach nie potrzebował wielu tłumaczeń. Kilka krótkich pytań i rzut oka na strój i broń Sirila, a potem lakoniczne „jutro”. I kiedy mężczyzna wrócił następnego dnia, do jego stołu, dyskretnie ustawionego w kącie, przysiadł się szpakowaty jegomość. I tu też nie trzeba było wielu słów, wystarczyło parę niezbędnych detali i brzęk monet.
„Połowa teraz, połowa po robocie.”
I teraz Siril stał tu, w ciemnym, chlupoczącym jak wielki kocioł zaułku. Jego ofiara zawsze wybierała tę trasę, wracając od swojej zamężnej kochanki do domu.
Siril stał, czekał i myślał.
Ludzie zwykle lubili wiosnę. Przynosiła jakąś nową nadzieję, porywała wszystkie stare śmiecie i nieczystości strumieniem wody z roztopów, obmywała świat jak obmywa się nowonarodzone dziecię. Tylko że zanim będziesz mógł pomachać tej rzece gówna na do widzenia, to chcesz czy nie, znajdziesz się w niej po kolana.
Czy tak będzie, jeśli pójdzie na grób Tanedy? Czy wreszcie ta lodowa góra stopi się i zaleje go, aby w końcu spłynąć do rynsztoka? Czy też ugrzęźnie na zawsze w bagnie własnych błędów?
Wśród wciąż rozbrzmiewającego kapania i pluskania rozległ się dźwięk kroków. Na razie oddalony, lecz z każdą chwilą przybierający na sile.
Siril wsunął się głębiej pod ścianę i wydobył garotę. Postukiwanie butów na bruku przybliżało się coraz bardziej, aż w końcu szczupła postać wkroczyła w zaułek. Młodzieniec szybkim krokiem minął nieruchomy cień, wtopiony w mrok zaułka. Niczego nie podejrzewał, mimo ciemności na jego ustach dało się dostrzec lekki uśmiech.
Zabójca bezszelestnie wychynął z mroku za plecami ofiary i wyuczonym ruchem zacisnął pętlę. Młody chłopak charknął zaskoczony i spróbował się wyrwać, ale Siril bez trudu pociągnął go pod ścianę. Czekał cierpliwie, aż młodzieniec przestanie się rzucać. Ten najpierw wyciągał ręce do tyłu, rozpaczliwie próbując dosięgnąć swojego oprawcy, potem w beznadziejnym geście zaczął drapać się po szyi, jakby myślał, że zdoła odciągnąć duszący go, wbijający się w skórę drucik. Towarzyszyło temu charakterystyczne rzężenie, gdy chłopak próbował złapać oddech, jednak nie na tyle głośne, by zagłuszyć uporczywe chlupotanie. W końcu ciało wyprężyło się, zadygotało i obwisło bezwładnie.
Siril jeszcze przez chwilę nie rozluźniał garoty, dla pewności, po czym upuścił zwłoki na bruk. Znowu po części ucieszył się, że jest w Lavires, bo na tym etapie, jego robota była już skończona. Nie musiał zajmować się trupem, nad ranem pewnie i tak znajdą się jeszcze dwa, albo i trzy kolejne.
Nikt się nie przejmował.
Zabójca zabrał pechowemu kochankowi sakiewkę z paroma drobniakami i ruszył w swoją stronę. Jakaś błądząca w nieuczęszczanych rejonach prostytutka posłała mu przestraszone spojrzenie, być może widziała całe zajście. Ale nie miało to znaczenia, bo nikt już nie donosił. Nikt przy zdrowych zmysłach nie chciał mieć niczego wspólnego ze Strażą Imperialną.
Spędził noc, leżąc bezsennie w wąskim łóżku, wpatrując się w niski strop nad głową i wsłuchując w nieustające ciurkanie wody. Na piersi czuł gorący ciężar listu od Evanathiela, którego tym razem nie wrzucił do paleniska, choć nie mógł się też zdobyć, aby go przeczytać.
Ostatnimi czasy tak skutecznie odcinał się od wszelkich myśli, że te, uwolnione nagle jak mulista rzeka przerywająca tamę, całkiem nim owładnęły. We śnie i na jawie prześladowały go obrazy – twarze dawnych przyjaciół, o oczach płonących wiarą i szaleństwem, polne kwiaty wręczane im przez młode dziewczęta o spojrzeniach pełnych nabożnego uwielbienia, wrogów padających pod ciosami ich sprawiedliwego gniewu.
Zakrwawionej, niebieskiej sukienki.
Wiwaty Talleńczyków mieszały się z wrzaskiem zarzynanych żołnierzy, z radośnie dzikim śmiechem towarzyszy, z jego własnym rykiem zwycięstwa. Usta na przemian przypominały sobie posmak krwi, wtedy słodkiej i uderzającej do głowy jak wino, i dotyk gładkiej, pachnącej dymem i lawendą skóry Elory.
Dwudziesta rocznica Rzezi pod Mer Uven zbliżała się wielkimi krokami, a on z każdym dniem czuł jakby mocniejszy uścisk na gardle.
Gdy noc z wolna ustępowała lepkiej szarości poranka, w nieustającą melodię plusków i chlupotów wdarło się rozdzierające miauczenie marcujących kotów. Zawtórowały temu przekleństwa i groźby, ktoś spróbował chyba ukrócić miłosne zapędy czworonogów, rzucając w nie czymś z okna, jednak bezskutecznie.
Nadchodziła wiosna.






6 komentarzy:

  1. Najpierw pochwała. Pojawienie się Szczura jest naprawdę zaskakującym, dobrym zwrotem akcji, wciągającym w lekturę. Scena mordu też dobrze, że jest, konfrontuje pochodzące z przeszłości wyrzuty sumienia Sirila z jego obecnym życiem, w którym niezbyt przejmuje się jakąkolwiek moralnością.

    Teraz przejdę do uwag mniej przyjemnych.

    Weź opanuj rozród przecinków, bo jest ich zdecydowanie za dużo.

    Dalej, czy mogłabyś przybliżyć stan rozwoju technicznego opisywanej cywilizacji? Z jednej strony miecz jako podstawowa broń Straży Imperialnej, z drugiej - szyba w podłym pokoiku karczmy.

    "Podróżny miał na sobie szary, dziurawy płaszcz, okrywający całą szczupłą sylwetkę tak, że spod spodu wystawały jedynie znoszone buty." Skoro okrywał go płaszcz, to skąd wiadomo, że był szczupły? Ja wiem, że narracja jest trzecioosobowa, ale wygląda raczej na prowadzoną z punktu widzenia Barka, niż narratora wszechwiedzącego (zresztą po co wszechwiedzący miałby komentować budowę ciała bohatera).

    "przygarbiona sylwetka dająca wrażenie" - nie czasem sprawiająca?

    "– Witaj, Barko – pozdrowił go Ergand.
    – Ty mnie tu witasz? Czyżby jakiś nowy imperialny dekret przekazał ci prawo własności mojej karczmy? – Barko, aby uniknąć konfrontacji z groźnym gościem, usiłował ukryć gniew pod dowcipem."

    "Podłoga z sękatych desek skrzypiała coraz głośniej, a żeliwne okucia stojącego w kącie kufra zaśniedziały jeszcze bardziej." Zamotana narracja sprawiła, że mózg stanął mi dęba. O podłodze napisałaś tak jakby patrząc na wszystkie lata naraz (z roku na rok coraz głośniej skrzypiała), a o okuciach patrząc na ostatni rok (zaśniedziały jeszcze bardziej, niż poprzednio). Myślę, że powinnaś się zdecydować na jedną perspektywę przynajmniej w obrębie danego zdania.

    W dodatku myślę, że powinnaś była napisać "były zaśniedziałe jeszcze bardziej", a nie o to, co napisałaś, no chyba że Siril prowadzi badania nad szybkością śniedzenia tych okuć.

    "Nadejście wiosny wcale nie napawało Sirila entuzjazmem. Wręcz przeciwnie, wpędzało go to w paskudny, ponury nastrój." Ale jakie "to"? Skoro ewidentne jest, że zdanie ma ten sam podmiot co poprzednie, najlepiej było go pominąć. W porządku byłoby też "ono". Natomiast zaimek wskazujący brzmi tu paskudnie.

    Dlaczego Siril nie sprawdził, komu zakłada garotę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za przeczytanie i za konstruktywną krytykę :) Do obu komentarzy odniosę się tutaj, żeby zamieszania nie robić.
      Co do walki z systemem - może faktycznie "nie może", to złe określenie. Raczej nie chce. Postaram się to jakoś naprostować.
      Nad kursywą pomyślę, ale wydaje mi się, że tak jest trochę czytelniej.
      Jeśli chodzi o "złe straszne Imperium" - zdaję sobie sprawę, że to wygląda niezbyt przekonująco, ale na razie znamy tylko perspektywę byłych członków Szesnastki. Będę się starała pokazać obie strony medalu i nie mam zamiaru robić z Cesarza pozbawionego mózgu i motywacji Bardzo Czarnego Charakteru, a z wszelkich jego sprzymierzeńców pozbawionych osobowości minionów. Fabuła jednak rozwija się dość powoli, ale mam nadzieję, że uda się w miarę spełnić swoje założenia.
      Za szybę się kajam. Ktoś mi już to wytknął, a ja chyba nie miałam pomysłu jak przerobić ten fragment i w końcu zapomniałam.
      Wydaje mi się, że w płaszczu czy nie, da się określić, że ktoś nie jest otyły i nie ma barów jak dwudrzwiowa szafa. "Szczupły" to w moim odczuciu dość neutralne określenie, płaszcz mógłby ukryć, że przybysz jest np wychudzony, ale to, że jest po prostu "szczupły" chyba dałoby się określić.
      Do pozostałych uwag się nie będę odnosić, bo nie ma co - moje niedopatrzenia, postaram się w najbliższym czasie poprawić.
      Jeszcze raz wielkie dzięki za przeczytanie i za cierpliwość do wyłuszczenia błędów. Cieszę się, że i kilka pozytywów się znalazło :)

      Usuń
  2. Im więcej czytam o Evanathielu, tym bardziej nie mogę się doczekać, kiedy go wreszcie "poznam" :>
    Poza tym, bardzo podobała mi się ironia, z jaką przedstawiasz wiosnę jako symbol odrodzenia.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, dziękuję bardzo za komentarze, wybacz, że tak późno :)
      Evanathiela zdążysz na pewno poznać, jest dość ważną postacią w tej historii :) Na pewno pojawi się sporo wspomnień z przeszłości, chodzi mi nawet po głowie pomysł, żeby między rozdziałami "właściwymi" pojawiały się czasem dłuższe fragmenty retrospekcji z punktu widzenia poszczególnych bohaterów, ale to na razie luźny pomysł.
      Dziękuję za miłe słowa i bardzo się cieszę, że opowieść Cię wciągnęła, mam nadzieję, że dalsza część też się spodoba :)

      Usuń
  3. "Wprawdzie ludzie mający złe zamiary zwykle nie pukali – on nigdy nie pukał"

    Ładny fragment :) chociaż poza tym już wiem, że nie lubię Sirila. Nie ma nic bardziej irytującego niż płatny morderca przeżywający i roztkliwiający się nad swoim ciężkim losem.

    "Mimo to, Siril czuł się tu prawie jak w domu."
    "znacznie lepsze rozrywki, niż przejmowanie się przestępstwami"

    Jedno i drugie powinno być bez przecinka.

    "Zakrwawionej, niebieskiej sukienki" - czy to nie powinno być w mianowniku? Domyślam się, że chodziło o "obraz zakrwawionej, niebieskiej sukienki", ale w połączeniu z końcem poprzedniego akapitu wychodzi z tego "sprawiedliwy gniew zakrwawionej, niebieskiej sukienki".

    OdpowiedzUsuń
  4. Z wielkim opóźnieniem, za które przepraszam, ale wreszcie odpisuje na komentarze :)
    Dzięki za wypisanie wszystkich błędów. Nie będę się do poszczególnych odnosić, bo to chyba bez sensu, po prostu naniosę poprawki.
    Coraz bardziej zaczynam się obawiać, że robienie z Sirila głównego bohatera to był trochę strzał w kolano. Ale jego punkt widzenia nadaje dość specyficzny wydźwięk dla tej historii, więc trochę trzeba się z nim pomęczyć. Perspektywa będzie się zmieniać i pojawią się też bohaterowie, mam nadzieję, zdatni do lubienia.

    OdpowiedzUsuń