Barko wychynął spod szynkwasu, gdy ciche trzaśnięcie drzwi
zawiadomiło go o przybyciu nowego gościa.
Podróżny miał na sobie szary, dziurawy płaszcz, okrywający całą
szczupłą sylwetkę tak, że spod spodu wystawały jedynie znoszone
buty. Przybysz otrzepał je ze śniegu i dyskretnie rozejrzał się
po niemal pustym pomieszczeniu, zanim odrzucił obszerny kaptur.
Barko natychmiast rozpoznał swojego klienta. Bruzdy na nieogolonej,
zmęczonej twarzy mężczyzny z roku na rok stawały się coraz
głębsze, ale włosy wciąż miał smoliście czarne. Teraz
przydługie kosmyki przylepiały mu się do czoła w brudnych,
wilgotnych strąkach. Ponure, chłodne spojrzenie wąskich oczu
dodawało mu lat, podobnie, jak zawsze przygarbiona sylwetka dająca
wrażenie, że na jego barkach spoczywa jakiś wielki ciężar.
– Dobry wieczór, Barko – pozdrowił go Ergand, o ile to było
jego prawdziwe imię. Nigdy nie mówił o sobie wiele. Zjawiał się
tu mniej więcej raz do roku i czasem zostawał na kilka dni, zwykle
w milczeniu pilnując własnych spraw. Nie sprawiał kłopotów,
chociaż wyglądał, jakby wiecznie przed czymś uciekał. Zostawiał
zawsze kilka monet w podzięce za przekazanie listu od jakiegoś
swojego przyjaciela, mimo że od dłuższego czasu nawet nie czytał
wiadomości.
– Masz coś dla mnie? – zapytał jak zwykle, ale tym razem Barko
pokręcił głową przepraszająco.
– Przykro mi. Ostatni list dostałem ponad półtora roku temu, już
ci go dałem. Od tamtego czasu nie dostałem niczego nowego.
Po ustach Erganda przebiegł jakiś dziwny grymas, ale szybko zniknął
za maską obojętności. Karczmarz zdołał jednak wychwycić błysk
żalu i niedowierzania w szarych oczach.
– Może nie miał czasu – podsunął Barko, czując jakąś
irracjonalną chęć pocieszenia mężczyzny.
– Może – potwierdził tamten, ale widać było jak na dłoni, że
wcale w to nie wierzy. – Pokój na poddaszu jest wolny? – zapytał
obojętnie.
– Tak. O tej porze jest tam dość zimno, większość gości woli
pokoje na piętrze niżej.
– Nie przeszkadza mi to. Zostanę tam parę dni – oznajmił i
położył na blacie kilka obitych monet, płacąc za wynajem z góry.
– Mógłbyś zanieść mi tam coś do jedzenia?
– Oczywiście, zaraz wyślę dziewkę z gulaszem dla ciebie.
– I butelkę wina, jeśli łaska. Mocnego – dodał i ruszył po
wąskich schodach na górę. Jego ramiona przygarbiły się jeszcze
bardziej, jakby do niewidzialnego balastu, który nosił na barkach,
przybyło kolejnych kilka funtów.
*
Światło kaganka rozlewało się złotawą plamą po niedużym
pomieszczeniu. Od ukośnego sufitu ciągnęło chłodem, podobnie jak
od jedynego, maleńkiego okna. Siril zostawił je otwarte, mimo że
mroźny wiatr wdzierał się do środka. Jednak dzięki temu mógł
dostrzec skrawek rozgwieżdżonego nieba. A niebo było tej nocy
ładne, czyste i aksamitnie czarne, przyozdobione srebrną tarczą
księżyca jak wojennym orderem.
Pokój za to do czystych nie należał, ale Siril go lubił.
Mężczyzna starał się nie pojawiać zbyt często w tych samych
miejscach, do osiadłego trybu życia nie zachęcała ani jego
przeszłość, ani aktualny zawód. Ale tutaj przyjeżdżał co roku,
chociaż pewnie to ostatni raz, kiedy tu zawitał. Znów poczuł
nieprzyjemne ukłucie, gdy jego myśli powróciły do listu. Listu,
którego nie dostał. Jeśli nie dostarczono żadnego od półtora
roku, to zapewne nie dostarczą już żadnego.
Nie dostarczą, bo nie ma go kto napisać.
Szybko porzucił niepotrzebne przemyślenia, spłukując gorycz w
ustach paskudnym, przesłodzonym winem.
Pomieszczenie, w którym zwykł się zatrzymywać, nie zmieniało się
prawie wcale przez kolejne lata. Stare krzesło zastąpiono
niewygodnym, niskim zydlem, za to zamiast siennika postawiono wąskie
łóżko. Podłoga z sękatych desek skrzypiała coraz głośniej, a
żeliwne okucia stojącego w kącie kufra zardzewiały jeszcze
bardziej.
W leżących na posłaniu, burych kocach mole wygryzły mnóstwo
dziur, a wiatr zawodził głucho i przejmował chłodem, ale
przynajmniej rozpędzał zalegający w powietrzu zapach kurzu oraz
stęchlizny. Gulasz, który przyniosła służebna dziewka, wyglądał
i smakował jak rzeczny muł, wino zalatywało siarką, a sama
dziewka była brzydka jak noc.
A jednak Siril czuł się tu prawie jak w domu.
Zdecydowane, choć nienatarczywe pukanie wyrwało go z kontemplacji
pustej do połowy butelki.
Zmarszczył brwi i przysunął miecz bliżej siebie, upewniając się,
że jest dobrze zasłonięty kocami, ale w zasięgu ręki. Wprawdzie
ludzie mający złe zamiary zwykle nie pukali – on nigdy nie pukał
– a mimo to, niepokój ścisnął mu gardło.
– Proszę – wychrypiał, i drzwi uchyliły się z rozdzierającym
skrzypieniem dawno nieoliwionych zawiasów.
– No nareszcie. Czekam na ciebie w tej norze już od dwóch
tygodni.
Siril nie odrywał zaskoczonego spojrzenia od drobnej postaci, która
bez pytania wparadowała do środka i przyciągnęła sobie niski
stołek, siadając naprzeciwko mężczyzny.
– Nie bywam tu często – wyjaśnił w końcu, kiedy ochłonął
trochę z zaskoczenia.
Szczur nie zmienił się zbyt wiele. Miał jeszcze bardziej kościstą
sylwetkę, chytre ślepia w zapadłej twarzy wzbudzały jeszcze
większą nieufność, a przerzedzone włosy przylepiły się do
prawie nagiej czaszki. Zwinne, zwykle irytująco ruchliwe dłonie
trzymał teraz wsunięte w szerokie rękawy podniszczonego ubrania.
– Ano, można powiedzieć, że dopisało mi szczęście. – Gość
rozchylił w uśmiechu wąskie wargi i przez chwilę dało się
dostrzec, że brakuje mu kilku zębów. – Cieszę się, widząc cię
w dobrym zdrowiu.
– I nawzajem. Co tu robisz? – Siril spiął się, oczekując na
odpowiedź. Po głowie kołatała mu się obawa, że Szczur
postanowił osobiście przekazać wieść o śmierci Evanathiela.
– Musiałem się pofatygować, bo i tak nie czytasz listów. A tym
razem to ważne.
– Evan...
– Ma teraz ważne sprawy na głowie, więc przejąłem zaszczyt
bycia posłańcem – przerwał Szczur z wyraźną ironią. Udał, że
nie zauważył ulgi odbijającej się na twarzy przyjaciela i
kontynuował. – Mogliśmy wysłać kogoś innego... ale wtedy byś
nie przyszedł.
– Nie przyszedł gdzie?
– Na grób Tanedy w dwudziestą rocznicę. Evan chce zebrać tych
wszystkich z naszej szesnastki, którzy przeżyli i przedstawić swój
plan.
– Jaki plan? Czego plan? Kolejnego powstania? – parsknął Siril,
a jego rozmówca tylko wzruszył kościstymi ramionami i uśmiechnął
się chytrze.
– Nie wiem.
– Gówno prawda – żachnął się mężczyzna. – Ty zawsze
wszystko wiesz.
– Racja. I wiem też, że jeśli coś jest cię w stanie tam
przyciągnąć, to ciekawość.
– Nie jestem już dzieciakiem, który wyważa każde drzwi, żeby
zobaczyć, co za nimi jest.
– Nikt z nas nie jest tym, kim był. Ale coś z tego pozostało.
– Naprawdę fatygowałeś się tu i czekałeś na mnie bite dwa
tygodnie, żeby mi to powiedzieć? Nigdy nie byłeś głupi. Wiesz,
że nie pojadę.
„Wiesz, że nie będę potrafił spojrzeć w oczy Evanowi, ani
nikomu z pozostałych. Nie po tym, co się stało pod Mer Uven, nie
po tym, co działo się później.”
– Jest jeszcze jedna kwestia,
którą też chciałem poruszyć osobiście – odparł Szczur.
Sięgnął po opróżnioną do połowy butelkę taniego wina.
Brakowało mu dwóch palców, małego i serdecznego, a pozostałe
miał dziwacznie zakrzywione, niczym szpony. Siril zagapił się na
nie przez chwilę, w milczeniu obserwując, jak mężczyzna pomaga
sobie drugą ręką, także zniekształconą, aby pociągnąć kilka
łyków kiepskiego trunku.
– Znalazłem Elorę.
Serce Sirila stanęło na moment, żeby zaraz zacząć bić z
zabójczą prędkością. Rozchylił usta, ale w głowie miał tyle
pytań, że nie zdołał wydobyć głosu.
– Ma się dobrze. Jak na te czasy – powiedział Szczur spokojnie.
Udawał, że ocenia bordowy kolor paskudnego wina, pozwalając
przyjacielowi dojść do siebie i na powrót ukryć szalejące
emocje. Może i bywał draniem, ale miał też wyczucie.
– Gdzie ona jest? – wykrztusił w końcu Siril, ale jego rozmówca
pokręcił głową przepraszająco.
– Obiecałem, że ci nie powiem. Przykro mi, nie chciałem
rozdrapywać ran... ale pomyślałem, że chciałbyś wiedzieć, że
żyje i ma się nie najgorzej. To niewiele, ale tylko tyle mogę
przekazać – kiedy to mówił, w jego zwykle chytrych oczach
odbijały się szczerość i współczucie.
Siril skinął wolno głową i przetarł twarz dłońmi.
– Czy ona tam będzie? Przyjedzie na rocznicę?
– Wątpię – przyznał Szczur. – Ale to niewykluczone.
Mężczyzna prychnął i roześmiał się gorzko w odpowiedzi.
– Zawsze wiedziałeś, jak zmusić ludzi do zrobienia czegoś,
czego wcale nie chcą.
– To jeden z moich licznych talentów – potwierdził poważnie. –
To znaczy, że się zjawisz?
– Nie wiem – westchnął Siril. – Nie wiem... czy dam radę.
– Powinieneś. Choćby tylko po to, żeby go wysłuchać. Żeby
pokazać, że ci chociaż trochę zależy. Jesteś mu to winien.
Jemu, Tanedzie, nam chyba trochę też. Ach, przy okazji. – Wsunął
dłoń pod wierzchnie okrycie i wyciągnął list. Wręczył go
towarzyszowi trzymając między szponiasto zagiętymi palcami. Siril
od razu rozpoznał tani pergamin, którym posługiwał się
Evanathiel.
– Tego też nie przeczytasz? – zapytał Szczur, kiedy mężczyzna
odłożył wiadomość na stolik, obok licho tlącego się kaganka.
– Może później.
– Wciąż marny z ciebie kłamca.
*
Nadejście wiosny wcale nie napawało Sirila entuzjazmem. Wręcz
przeciwnie, wpędzało go w paskudny, ponury nastrój.
Noc była chłodna i wilgotna. Nierówny bruk wyłonił się spod
śniegu; ostatnie, brudne zaspy, przycupnięte pod ścianami szarych
kamienic, stopniowo malały. Odpadające od rynien sople
roztrzaskiwały się na kamieniach jak kryształowe pociski, a
nadmiar wody spływał do rynsztoków nieprzerwanym strumieniem.
Towarzyszyły temu irytujące, monotonne odgłosy kapania i
chlupotania.
Lavires było brzydkim miastem, niezależnie od pory roku. Wąskie
ulice, budynki niechlujnie, krzywo ściśnięte, sprawiające
wrażenie, jakby zaraz miały się zawalić. Trzymające się na
słowo honoru szyldy poskrzypywały smętnie, strasząc koślawymi
napisami i niezbyt udanymi rysunkami. Kurczące się połacie
brudnego śniegu oraz rwący potok pełen śmieci i nieczystości,
porwanych wraz z topniejącym lodem, bynajmniej nie dodawały uroku i
tak ponurej scenerii.
Ale Lavires, choć wyglądało jak groteskowy koszmar pijanego
architekta, stanowiło dla Sirila bezpieczną przystań.
Zdawałoby się, że duże miasta, gdzie stacjonowały liczne
oddziały Straży Imperialnej, niosły dla niego zagrożenie, ale
okazało się wręcz przeciwnie. Tutejsi funkcjonariusze mieli
znacznie lepsze rozrywki, niż przejmowanie się przestępstwami i
Siril mógł w spokoju pracować.
Niemal od razu po przyjeździe trafił w odpowiednie miejsce, aby
zasięgnąć języka. Karczma znajdowała się w piwnicy, od ścian z
nagich cegieł ciągnęło chłodem, a niski strop dawał poczucie
ciasnoty i duchoty. Pachniało dymem i stęchłą wilgocią. Przy
okrągłych stołach tłoczyła się obdarta klientela, pieniądze i
tajemnicze pakunki przechodziły z rąk do rąk, ktoś zaświecił
monetami lub nożem i otrzymywał lękliwe wyszeptane informacje.
Blady jak gips oberżysta o zapadniętych policzkach nie potrzebował
wielu tłumaczeń. Kilka krótkich pytań i rzut oka na strój i broń
Sirila, a potem lakoniczne „jutro”. I kiedy mężczyzna wrócił
następnego dnia, do jego stołu, dyskretnie ustawionego w kącie,
przysiadł się szpakowaty jegomość. I tu też nie trzeba było
wielu słów, wystarczyło parę niezbędnych detali i brzęk monet.
„Połowa teraz, połowa po robocie.”
I teraz Siril stał tu, w ciemnym, chlupoczącym jak wielki kocioł
zaułku. Jego ofiara zawsze wybierała tę trasę, wracając od
swojej zamężnej kochanki do domu.
Siril stał, czekał i myślał.
Ludzie zwykle lubili wiosnę. Przynosiła jakąś nową nadzieję,
porywała wszystkie stare śmiecie i nieczystości strumieniem wody z
roztopów, obmywała świat jak obmywa się nowonarodzone dziecię.
Tylko że zanim będziesz mógł pomachać tej rzece gówna na do
widzenia, to chcesz czy nie, znajdziesz się w niej po kolana.
Czy tak będzie, jeśli pójdzie na grób Tanedy? Czy wreszcie ta
lodowa góra stopi się i zaleje go, aby w końcu spłynąć do
rynsztoka? Czy też ugrzęźnie na zawsze w bagnie własnych błędów?
Wśród wciąż rozbrzmiewającego kapania i pluskania rozległ się
dźwięk kroków. Na razie oddalony, lecz z każdą chwilą
przybierający na sile.
Siril wsunął się głębiej pod ścianę i wydobył garotę.
Postukiwanie butów na bruku przybliżało się coraz bardziej, aż w
końcu szczupła postać wkroczyła w zaułek. Młodzieniec szybkim
krokiem minął nieruchomy cień, wtopiony w mrok zaułka. Niczego
nie podejrzewał, mimo ciemności na jego ustach dało się dostrzec
lekki uśmiech.
Zabójca bezszelestnie wychynął z mroku za plecami ofiary i
wyuczonym ruchem zacisnął pętlę. Młody chłopak charknął
zaskoczony i spróbował się wyrwać, ale Siril bez trudu pociągnął
go pod ścianę. Czekał cierpliwie, aż młodzieniec przestanie się
rzucać. Ten najpierw wyciągał ręce do tyłu, rozpaczliwie
próbując dosięgnąć swojego oprawcy, potem w beznadziejnym geście
zaczął drapać się po szyi, jakby myślał, że zdoła odciągnąć
duszący go, wbijający się w skórę drucik. Towarzyszyło temu
charakterystyczne rzężenie, gdy chłopak próbował złapać
oddech, jednak nie na tyle głośne, by zagłuszyć uporczywe
chlupotanie. W końcu ciało wyprężyło się, zadygotało i obwisło
bezwładnie.
Siril jeszcze przez chwilę nie rozluźniał garoty, dla pewności,
po czym upuścił zwłoki na bruk. Znowu po części ucieszył się,
że jest w Lavires, bo na tym etapie, jego robota była już
skończona. Nie musiał zajmować się trupem, nad ranem pewnie i tak
znajdą się jeszcze dwa, albo i trzy kolejne.
Nikt się nie przejmował.
Zabójca
zabrał pechowemu kochankowi sakiewkę z paroma drobniakami i ruszył
w swoją stronę. Jakaś
błądząca
w nieuczęszczanych rejonach prostytutka
posłała
mu przestraszone spojrzenie, być może widziała całe zajście. Ale
nie miało to znaczenia, bo nikt już nie donosił. Nikt przy
zdrowych zmysłach nie chciał mieć niczego wspólnego ze Strażą
Imperialną.
Spędził noc, leżąc bezsennie w wąskim łóżku, wpatrując się
w niski strop nad głową i wsłuchując w nieustające ciurkanie
wody. Na piersi czuł gorący ciężar listu od Evanathiela, którego
tym razem nie wrzucił do paleniska, choć nie mógł się też
zdobyć, aby go przeczytać.
Ostatnimi czasy tak skutecznie odcinał się od wszelkich myśli, że
te, uwolnione nagle jak mulista rzeka przerywająca tamę, całkiem
nim owładnęły. We śnie i na jawie prześladowały go obrazy –
twarze dawnych przyjaciół, o oczach płonących wiarą i
szaleństwem, polne kwiaty wręczane im przez młode dziewczęta o
spojrzeniach pełnych nabożnego uwielbienia, wrogów padających pod
ciosami ich sprawiedliwego gniewu.
Zakrwawionej, niebieskiej sukienki.
Wiwaty Talleńczyków mieszały się z wrzaskiem zarzynanych
żołnierzy, z radośnie dzikim śmiechem towarzyszy, z jego własnym
rykiem zwycięstwa. Usta na przemian przypominały sobie posmak krwi,
wtedy słodkiej i uderzającej do głowy jak wino, i dotyk gładkiej,
pachnącej dymem i lawendą skóry Elory.
Dwudziesta rocznica Rzezi pod Mer Uven zbliżała się wielkimi
krokami, a on z każdym dniem czuł jakby mocniejszy uścisk na
gardle.
Gdy noc z wolna ustępowała lepkiej szarości poranka, w nieustającą
melodię plusków i chlupotów wdarło się rozdzierające miauczenie
marcujących kotów. Zawtórowały temu przekleństwa i groźby, ktoś
spróbował chyba ukrócić miłosne zapędy czworonogów, rzucając
w nie czymś z okna, jednak bezskutecznie.
Nadchodziła wiosna.
Najpierw pochwała. Pojawienie się Szczura jest naprawdę zaskakującym, dobrym zwrotem akcji, wciągającym w lekturę. Scena mordu też dobrze, że jest, konfrontuje pochodzące z przeszłości wyrzuty sumienia Sirila z jego obecnym życiem, w którym niezbyt przejmuje się jakąkolwiek moralnością.
OdpowiedzUsuńTeraz przejdę do uwag mniej przyjemnych.
Weź opanuj rozród przecinków, bo jest ich zdecydowanie za dużo.
Dalej, czy mogłabyś przybliżyć stan rozwoju technicznego opisywanej cywilizacji? Z jednej strony miecz jako podstawowa broń Straży Imperialnej, z drugiej - szyba w podłym pokoiku karczmy.
"Podróżny miał na sobie szary, dziurawy płaszcz, okrywający całą szczupłą sylwetkę tak, że spod spodu wystawały jedynie znoszone buty." Skoro okrywał go płaszcz, to skąd wiadomo, że był szczupły? Ja wiem, że narracja jest trzecioosobowa, ale wygląda raczej na prowadzoną z punktu widzenia Barka, niż narratora wszechwiedzącego (zresztą po co wszechwiedzący miałby komentować budowę ciała bohatera).
"przygarbiona sylwetka dająca wrażenie" - nie czasem sprawiająca?
"– Witaj, Barko – pozdrowił go Ergand.
– Ty mnie tu witasz? Czyżby jakiś nowy imperialny dekret przekazał ci prawo własności mojej karczmy? – Barko, aby uniknąć konfrontacji z groźnym gościem, usiłował ukryć gniew pod dowcipem."
"Podłoga z sękatych desek skrzypiała coraz głośniej, a żeliwne okucia stojącego w kącie kufra zaśniedziały jeszcze bardziej." Zamotana narracja sprawiła, że mózg stanął mi dęba. O podłodze napisałaś tak jakby patrząc na wszystkie lata naraz (z roku na rok coraz głośniej skrzypiała), a o okuciach patrząc na ostatni rok (zaśniedziały jeszcze bardziej, niż poprzednio). Myślę, że powinnaś się zdecydować na jedną perspektywę przynajmniej w obrębie danego zdania.
W dodatku myślę, że powinnaś była napisać "były zaśniedziałe jeszcze bardziej", a nie o to, co napisałaś, no chyba że Siril prowadzi badania nad szybkością śniedzenia tych okuć.
"Nadejście wiosny wcale nie napawało Sirila entuzjazmem. Wręcz przeciwnie, wpędzało go to w paskudny, ponury nastrój." Ale jakie "to"? Skoro ewidentne jest, że zdanie ma ten sam podmiot co poprzednie, najlepiej było go pominąć. W porządku byłoby też "ono". Natomiast zaimek wskazujący brzmi tu paskudnie.
Dlaczego Siril nie sprawdził, komu zakłada garotę?
Dziękuję za przeczytanie i za konstruktywną krytykę :) Do obu komentarzy odniosę się tutaj, żeby zamieszania nie robić.
UsuńCo do walki z systemem - może faktycznie "nie może", to złe określenie. Raczej nie chce. Postaram się to jakoś naprostować.
Nad kursywą pomyślę, ale wydaje mi się, że tak jest trochę czytelniej.
Jeśli chodzi o "złe straszne Imperium" - zdaję sobie sprawę, że to wygląda niezbyt przekonująco, ale na razie znamy tylko perspektywę byłych członków Szesnastki. Będę się starała pokazać obie strony medalu i nie mam zamiaru robić z Cesarza pozbawionego mózgu i motywacji Bardzo Czarnego Charakteru, a z wszelkich jego sprzymierzeńców pozbawionych osobowości minionów. Fabuła jednak rozwija się dość powoli, ale mam nadzieję, że uda się w miarę spełnić swoje założenia.
Za szybę się kajam. Ktoś mi już to wytknął, a ja chyba nie miałam pomysłu jak przerobić ten fragment i w końcu zapomniałam.
Wydaje mi się, że w płaszczu czy nie, da się określić, że ktoś nie jest otyły i nie ma barów jak dwudrzwiowa szafa. "Szczupły" to w moim odczuciu dość neutralne określenie, płaszcz mógłby ukryć, że przybysz jest np wychudzony, ale to, że jest po prostu "szczupły" chyba dałoby się określić.
Do pozostałych uwag się nie będę odnosić, bo nie ma co - moje niedopatrzenia, postaram się w najbliższym czasie poprawić.
Jeszcze raz wielkie dzięki za przeczytanie i za cierpliwość do wyłuszczenia błędów. Cieszę się, że i kilka pozytywów się znalazło :)
Im więcej czytam o Evanathielu, tym bardziej nie mogę się doczekać, kiedy go wreszcie "poznam" :>
OdpowiedzUsuńPoza tym, bardzo podobała mi się ironia, z jaką przedstawiasz wiosnę jako symbol odrodzenia.
Pozdrawiam :)
Hej, dziękuję bardzo za komentarze, wybacz, że tak późno :)
UsuńEvanathiela zdążysz na pewno poznać, jest dość ważną postacią w tej historii :) Na pewno pojawi się sporo wspomnień z przeszłości, chodzi mi nawet po głowie pomysł, żeby między rozdziałami "właściwymi" pojawiały się czasem dłuższe fragmenty retrospekcji z punktu widzenia poszczególnych bohaterów, ale to na razie luźny pomysł.
Dziękuję za miłe słowa i bardzo się cieszę, że opowieść Cię wciągnęła, mam nadzieję, że dalsza część też się spodoba :)
"Wprawdzie ludzie mający złe zamiary zwykle nie pukali – on nigdy nie pukał"
OdpowiedzUsuńŁadny fragment :) chociaż poza tym już wiem, że nie lubię Sirila. Nie ma nic bardziej irytującego niż płatny morderca przeżywający i roztkliwiający się nad swoim ciężkim losem.
"Mimo to, Siril czuł się tu prawie jak w domu."
"znacznie lepsze rozrywki, niż przejmowanie się przestępstwami"
Jedno i drugie powinno być bez przecinka.
"Zakrwawionej, niebieskiej sukienki" - czy to nie powinno być w mianowniku? Domyślam się, że chodziło o "obraz zakrwawionej, niebieskiej sukienki", ale w połączeniu z końcem poprzedniego akapitu wychodzi z tego "sprawiedliwy gniew zakrwawionej, niebieskiej sukienki".
Z wielkim opóźnieniem, za które przepraszam, ale wreszcie odpisuje na komentarze :)
OdpowiedzUsuńDzięki za wypisanie wszystkich błędów. Nie będę się do poszczególnych odnosić, bo to chyba bez sensu, po prostu naniosę poprawki.
Coraz bardziej zaczynam się obawiać, że robienie z Sirila głównego bohatera to był trochę strzał w kolano. Ale jego punkt widzenia nadaje dość specyficzny wydźwięk dla tej historii, więc trochę trzeba się z nim pomęczyć. Perspektywa będzie się zmieniać i pojawią się też bohaterowie, mam nadzieję, zdatni do lubienia.