środa, 22 stycznia 2014

Rozdział IV

 Przez ostatnie miesiące, gdy niebo niemal nieustannie przysłaniały ołowiane chmury, można było zapomnieć, jak urokliwe są ziemie Tallenu. Ciężko o tym pamiętać w popadających w ruinę miasteczkach i wynędzniałych wsiach. Ale tu, na otwartej przestrzeni, gdzie w promieniach słońca wysoka trawa w końcu przybrała kolor świeżej zieleni, Siril wreszcie sobie o tym przypomniał. Wiatr był dla odmiany łagodny i kojący, niósł ze sobą ten typowo wiosenny zapach wilgotnej ziemi i zmuszał budzącą się po zimie roślinność do delikatnego tańca, na wzór falującej powierzchni jeziora.
Linia lasu zbliżała się z każdą chwilą. Dało się już rozróżnić omszałe pnie starych drzew, dostrzec, że plątanina ciemnych gałęzi odżywa zielenią pierwszych liści. Ale Siril i tak czuł się, jakby zbliżał się do mrocznego grobowca, dreszcze kłuły w kark arsenałem chłodnych igieł, a w żołądku zalęgły się larwy niepokoju.
Odruchowo wstrzymał konia, żeby jak najdłużej przeciągnąć moment przed zagłębieniem się między sędziwe drzewa. Po chwili wahania wyciągnął nogi ze strzemion i zsunął się z grzbietu kasztanowej klaczki. Zapadł się w miękkiej trawie po kolana i przez chwilę miał ochotę się w niej położyć. Uspokoić oddech, zaczekać, aż te rozbudzone, obślizgłe robaczki przestaną pełzać nieprzyjemnie w trzewiach, a słońce nie stopi lodowych szpilek wbijających się w skórę. Ale wątpił, żeby to się udało, kiedy ściana lasu wznosi się przed nim niczym szafot czekający na skazańca. Zamiast tego więc, aby zyskać choć trochę czasu, sięgnął pod płaszcz i wydobył wciąż zapieczętowany list od Evanathiela. Zastanawiał się nad otwarciem go, wtedy jednak jego uwagę przyciągnął zbliżający się jeździec. Dosiadający dereszowatego wierzchowca mężczyzna przystanął na początku ostrożnie, ale wyraźnie rozpoznał Sirila z daleka, gdyż wzniósł dłoń w pozdrowieniu, po czym ruszył w kierunku przyjaciela, zmuszając konia do ociężałego galopu.
Bury habit zakonnika pozwolił zabójcy szybko określić tożsamość przybysza, a w miarę jak ten się zbliżał, umożliwiły to także znajome rysy – kwadratowa szczęka i orli nos, zaciśnięte w wąską kreskę usta i niezwykle spokojne, teraz okolone głębokimi zmarszczkami, oczy. Lata spędzone w klasztorze nadały twarzy Juvena jeszcze większej surowości, a odrastająca szczecina ciemnych włosów zdradzała spore zakola na skroniach. Znacznie bardziej zaskakująca była obecność drugiej postaci, która początkowo chowała się za potężną sylwetką towarzysza. Teraz jednak drobny mężczyzna, odziany w brudne i poszarpane szmaty, zgrabnie zeskoczył z miejsca na siodle za mnichem i z wesołym śmiechem rzucił się, aby przytulić zaskoczonego Sirila.
– Fandril...? – jęknął ten zdezorientowany, gdy chude ramiona oplotły go w zadziwiająco silnym uścisku.
– Spotkałem go po drodze – wyjaśnił Juven, przyglądając się scenie ze spokojem. – Szedł całą drogę pieszo, więc zaproponowałem, że go podwiozę.
– Zaskoczony? – zachichotał Fandril, odsuwając się. Po jego zawsze pociągłej, teraz wręcz wychudłej twarzy błąkał się szaleńczy uśmiech, a ciemne oczy łyskały dziko na boki. – Myślałeś, że nie przyjadę spotkać się ze starymi znajomymi? Tyle lat, tyle lat... – zaintonował radośnie. Sprawiał wrażenie, jakby sądził, że ma właśnie wziąć udział w jakimś wesołym przyjęciu, na którym mieli powspominać „stare, dobre czasy”. Ale czemu tu się dziwić, w końcu on naprawdę uważał, że im się udało. Że obronili Tallen i zabili Cesarza. Całkiem stracił rozum, a dowodem tego był stary list, który Siril zachował w odruchu głupiej nostalgii.
– Tak – potwierdził cicho i znacznie bardziej ponuro. – Tyle lat. – Zerknął na twarz Juvena, na której również ciężko byłoby znaleźć choćby cień uśmiechu.
– No, no, macie miny jak skazańcy. – Fandril cmoknął z niezadowoleniem, ale zaraz znów wyszczerzył się szeroko, prezentując luki w uzębieniu. – Chodźmy, chcę zobaczyć resztę – oznajmił, wykonując zamaszysty gest ramionami i poczłapał do lasu. Juven także zeskoczył z siodła i pogonił przyjaciela, na co ten skinął krótko i pociągnął Rudą za uzdę.
– Jak on... – szepnął Siril, pochylając się w stronę zakonnika, aby osoba o której mówił, nie dosłyszała jego słów.
– Uciekł z przytułku? – podłapał mnich od razu. – Nie mam pojęcia. Spotkałem go, jak plątał się na głównym gościńcu w okolicy Mer Uven, bliski omdlenia z głodu. Wyraźnie zwiał tylko w tym, co miał na grzbiecie, chyba żebrał od przejezdnych jakieś drobne na jedzenie.
– Dobrze, że nie wpędził się w żadne tarapaty – mruknął Siril, kiedy wchodzili pomiędzy pierwsze drzewa. – Byłoby dobrze, żeby po tym wszystkim... ktoś go odstawił z powrotem. Nie powinien się włóczyć samotnie.
Juven mruknął coś potakująco, ale zaraz przerwali rozmowę, bo Fandril zwolnił, aby iść między nimi. Podczas gdy starali się przypomnieć sobie odpowiednią drogę, on opowiadał im niestworzone historie ze swojego „zajazdu”, gdzie teraz mieszkał. Ciężko było zrozumieć jakim cudem to, co musiał zaobserwować podczas swojej podróży, w najmniejszym stopniu nie wpłynęło na jego chorą wizję. Twierdził nawet, że po drodze natknął się na huczną zabawę wyprawioną w jednej z wiosek, gdzie świętowano „Zwycięstwo pod Mer Uven” i że gdyby nie to, iż chciał zachować anonimowość, z pewnością niejedna piękna dziewczyna rozłożyłaby w podzięce swoje uda. Jego towarzysze milczeli posępnie, wypatrując tylko znajomego zbiorowiska smukłych brzóz.
Wreszcie w oczy rzuciły im się jaśniejsze smugi srebrzystej kory, wyróżniające się na tle ciemnych pni. Bez słowa skierowali się w tamtą stronę.
Siril poczuł, że uśpione na chwilę poczucie niepokoju teraz na powrót rozbudziło pełzające w żołądku larwy o lodowatych, ruchliwych cielskach. Zimny pot zrosił mu czoło, a serce przyspieszyło z obawy przed tym, kogo za chwilę zobaczy. Czy raczej, kogo może nie zobaczyć.
Brzozy łagodnym łukiem otaczały polanę, na której środku, niczym ołtarz, stał ułożony z jasnych kamieni grób. Ukośne promienie słońca, wdzierające się przez prześwit w leśnym stropie splątanych konarów, padały akurat wprost na nieduży kopiec. Dawało to wrażenie, jakby znaleźli się w naturalnej świątyni, gdzie zamiast marmurowych ścian, prezbiterium osłaniały białe pnie.
Pierwszą osobą, jaką dostrzegli, był Gruby Berkh. I nic dziwnego, bo przez te lata, choć zdawało się to niemożliwe, roztył się jeszcze bardziej. Potężne brzuszysko wylewało się zza paska spodni i niebezpiecznie napierało na guziki dobrej jakości kubraka. Policzki i dolna warga obwisły trochę, co w połączeniu ze wciąż wesołym spojrzeniem nadawało mu wygląd poczciwego buldoga. Mężczyzną obok okazał się Lorik, który zachował wysportowaną sylwetkę, chociaż jego blond włosy posiwiały na skroniach, a twarz – ostatnim razem gdy się widzieli posiadająca jeszcze resztki młodzieńczego trądziku i chłopięcego uroku – teraz należała do dojrzałego i doświadczonego życiem człowieka.
Siril trochę niedbale odwzajemnił ich powitanie, nerwowo przeszukując wzrokiem polanę. Nie dostrzegł nigdzie Elory i sam nie wiedział, czy poczuł rozczarowanie, czy raczej ulgę.
Szczur posłał im na przywitanie wąski, chytry uśmiech, a wcześniej pogrążony w rozmowie z nim Evanathiel, poderwał się na widok nowo przybyłych i skierował się w ich stronę.
Siril przysłuchiwał się wymianom uprzejmości jednym uchem, z uwagą obserwując dawno niewidzianego przyjaciela.
„Nie zmienił się, prawie wcale się nie zmienił” myślał, przyglądając się jego harmonijnej, dumnie wyprostowanej sylwetce. To prawda, że w gęstej, kasztanowej czuprynie pojawiły się pasma siwizny i... tak, dorobił się dwóch nowych, niedużych blizn: wąska kreseczka na brwi i krótka, choć chyba głęboka szrama znacząca silny podbródek. Nos, niegdyś wąski i prosty, teraz miał lekkiego garba po złamaniu. Ale nic nie zdołałoby odebrać rysom Evanathiela tej wręcz królewskiej, szlachetnej regularności i dumy, ani zgasić żywego płomienia nadziei w jasnych oczach.
– Dziękuję – powiedział mężczyzna krótko, kładąc dłoń na ramieniu Sirila. – Cieszę się, że przyszedłeś.
Ten zdołał jedynie skinąć głową w odpowiedzi, bo z lasu właśnie wyszedł Sanzo. Wyglądał nad wyraz dobrze – wciąż przystojny, o smoliście czarnych włosach, z lekkim zarostem pokrywającym dość szeroką szczękę i łobuzerskim uśmiechem błąkającym się po kształtnych wargach, który jednak nie sięgał jakby do ciemnych oczu. Normalnie widok smagłego południowca sprawiłby ogromną radość, w ich grupie nie było chyba osoby, która nie darzyła tego czarującego optymisty sympatią. Z tym że radości nie było, bo chyba wszyscy poczuli to samo ukłucie żalu, gdy zza pleców byłego żołnierza nie wychynął Vega, dokładna kopia swego starszego o kilka minut brata.
Vega zmarł na tyfus kilkanaście lat temu i to widmo przysłoniło rytuał wylewnych powitań, wkradło się fałszywą nutą w serdeczny śmiech, przyjaznemu poklepywaniu po plecach nadało piętno spóźnionych kondolencji.
Ale fasada wesołości – chociaż spękana i nadszarpnięta – dalej nie opadała. Gruby Berkh opowiadał coś dudniącym, basowym głosem, który przetaczał się po lesie jak grzmot, Fandril przyklaskiwał i skakał, chichocząc szaleńczo pod nosem, Lorik wspominał ich wspólną młodość, Sanzo zanosił się srebrzystym śmiechem, a Evan uśmiechał się ciepło, spoglądając na nich jak ojciec na ukochane, dawno nie widziane dzieci. Juven zachowywał swoją łagodną stoickość mnicha, ale tak samo było zanim jeszcze wstąpił w mury klasztoru. Zwykle pozostawał na uboczu, pogrążony w modlitwie, albo w swoich papierach, milczący i uduchowiony. Przynajmniej dopóki nie stawał do walki, kiedy to wychodziła z niego najprawdziwsza bestia.
Sirilowi zdawało się, że tylko on nie pasował do obrazka, czuł się jakiś niezręczny, nieadekwatny. Obcy.
Kiedyś stałby wśród nich, tuż przy Evanathielu, ramię w ramię. W dyskusjach często zajmowali przeciwne stanowiska, ale uśmiechali się prawie zawsze w tych samych momentach, dokańczali swoje zdania, a czasem wypowiadali te same uwagi, jakby dzielili jakieś dziwne połączenie, niemal równe temu jakie łączyło Sanza i Vegę. Ale to było dawno temu i chociaż Evan sprawiał wrażenie, że wcale się nie zmienił, to Siril był już innym człowiekiem.
W końcu podszedł do Szczura, który stał w cieniu brzóz zupełnie samotnie, daleko od przybyłych na miejsce pozostałych członków Szesnastki. Otaczała go jakaś aura odrzucenia, źle skrywanej niechęci, wręcz obrzydzenia i strachu, jakby roznosił paskudną i śmiercionośną zarazę.
– Prawie jak za starych czasów – oznajmił Siril na przywitanie, na co odpowiedziało mu mlaśnięcie i krzywe spojrzenie chytrych oczu.
– Nie bardzo. Zbyt wielu brakuje, żeby było jak dawniej.
– Zbyt wielu – potwierdził zabójca, cichym głosem ledwo przeciskającym się przez gardło. – Powiesz mi wreszcie, dlaczego Evan tak bardzo chciał nas tu ściągnąć? Bo obawiam się, że nie wyłącznie z tęsknoty.
– Och, tęsknił za wami bardziej, niż sądzisz – odparł Szczur. – Chyba nawet upadek Tallenu nie zabolał go tak bardzo jak to, że nasza Szesnastka się rozpadła. Ale nie, nie ściągnął was tu wyłącznie w celu sentymentalno-wspominkowym. Chyba się domyślasz, o co może chodzić, prawda?
– Powstanie? – Milczenie rozmówcy dało mu wystarczającą odpowiedź, więc parsknął z niedowierzaniem. – To głupota. Szaleństwo i samobójstwo... Nie tylko samobójstwo, ale przy okazji morderstwo. Równie dobrze moglibyśmy powiesić każdego, kto zdecydowałby się za nim pójść.
– Nie znasz całego obrazu sytuacji – wyjaśnił Szczur. – Ale na wszystko przyjdzie czas. Zebraliśmy się tutaj, żeby jeszcze raz pożegnać Tanedę. Minęło dwadzieścia lat. Dwadzieścia lat temu otworzyliśmy pewną księgę i choć miała swoje dobre momenty, skończyła się tragicznie. Dlatego czas ją w końcu zamknąć, przestać kartkować w poszukiwaniu miejsca, gdzie wszystko zaczęło się pieprzyć, przestać próbować zmienić to, co zostało już zapisane i przestać rozpaczać nad ostatnimi zdaniami. Trzeba ją w końcu zamknąć i otworzyć nową, dlatego spotykamy się właśnie tutaj.
– To wyjątkowo poetyckie jak na ciebie – mruknął Siril.
– Cóż, to nie moje słowa, tylko Evana. To fragment listu, którego oczywiście, jak mniemam, nie przeczytałeś. Zawsze miał dryg do takich wzniosłych porównań.
– I z tego co wiem, zawsze uważałeś to za ideowe pierdolenie. Co się zmieniło?
– Nic się nie zmieniło. – Szczur uśmiechnął się, swoim zwyczajem wąsko i jakby nieszczerze. – Ale zawsze wiedziałem, że niezależnie od tego, jakie jest moje zdanie na ten temat, Evan w ten sposób trafia do ludzi.
– Ach. Więc posługując się zasłyszaną przemową, próbujesz dotrzeć do mnie, przekonać do pochylenia nad grobem zmarłej przyjaciółki, sugerując, że przyniesie mi to odkupienie?
– Gówno mnie obchodzi twoje odkupienie, Siril – odparł Szczur spokojnie. – Ale chcę, żebyś miał jasny obraz sytuacji. Tutaj zamykamy swoją przeszłość. Wiadomo, nie można jej wrzucić do skrzynki i udawać, że nie istnieje. Ale jeśli masz jakieś brudy, które chcesz wywlec, zrób to teraz. Bo potem pojedziemy do domu Allesany, która udziela nam schronienia, gdzie zaczniemy rozmawiać o przyszłości. I kiedy Evanathiel zacznie mówić o nadziei na lepsze dni, nie obchodzi mnie, czy mu uwierzysz. Ale nie rzucaj mu w twarz dawnych błędów. Nie wykorzystuj poczucia winy, żeby ostudzić jego zapał. Wiem, że jego bezkrytyczna wiara w to, że w końcu nam się uda, bywa czasem groźna. Ale teraz ta wiara naprawdę jest nam potrzebna. W końcu pojawiła się dla nas iskra nadziei i jeśli jej nie wykorzystamy... – Wzruszył ramionami.
Siril nie odpowiedział. Żałował, że zdecydował się tu przyjechać. Może po cichu liczył na, jakkolwiek pretensjonalnie by to nie brzmiało, zamknięcie starej księgi. I chociaż zdawało mu się, że o niczym innym nie marzył przez ostatnie dwadzieścia lat, to jednocześnie tego nie chciał. Sprzeczne uczucia targały nim jak sztorm. Pragnął podejść do dawnych przyjaciół i na powrót stać się częścią grupy, wyzbyć się tej potwornej pustki, poczucia straty jak po odciętej kończynie, która, choć nieistniejąca, odzywała się czasem uporczywym swędzeniem albo i palącym, mieszającym zmysły bólem. A z drugiej strony, chciał uciec i nie zobaczyć ich już nigdy więcej, a najlepiej zupełnie o nich zapomnieć. Chciał wydrzeć Evanathielowi tę głupią, naiwną i niezniszczalną nadzieję, zgasić piękno jasnego spojrzenia, zdusić żarliwy głos głoszący idee sprawiedliwości i walki o wolność, a jednocześnie niczego tak nie pragnął, jak jeszcze raz mu uwierzyć i pójść za nim choćby prosto w ogień. Chciał jeszcze raz znaleźć w sobie niezachwianą pewność, że zdołają wszystko naprawić i chciał pozostać w swoim cichym zwątpieniu, obserwować z cienia jak wszystko wokół powoli tonie.
I w tym natłoku myśli nie potrafił podjąć żadnej decyzji, więc stał na uboczu – niepewny, nieadekwatny, obcy. Spiął się lekko, widząc, że Evan odchodzi od zbitych w grupkę przyjaciół i zmierza w jego kierunku z poważną miną, ale z ciepłym, wesołym błyskiem w błękitnych oczach.
– Przejdź się ze mną – poprosił były dowódca Szesnastki. Siril zdusił w sobie chęć ucieczki i skinął głową, ruszając za przyjacielem między sędziwe drzewa. Przez chwilę szli w milczeniu, dźwięk rozmów cichł z wolna i po jakimś czasie słyszeli już tylko szelest ściółki pod swoimi stopami. Złote snopy powoli gasnącego słońca przebijały się przez plątaninę gałęzi, pierwsze liście podrygiwały delikatnie smagane leciutkim, niemal niewyczuwalnym wiatrem, a chłodne powietrze wypełniał zapach wilgotnej ziemi.
I Siril poczuł się wreszcie spokojny. W tym wygodnym milczeniu, w wieczorze sennie zapadającym wśród łagodnego szelestu, mając u swojego boku niewidzianego od prawie dwudziestu lat przyjaciela, który wciąż był mu bliższy niż ktokolwiek inny na świecie.
– Brakowało mi ciebie – odezwał się w końcu. Zaskoczył go dźwięk własnego głosu, przerywającego nagle kojącą melodię szelestów.
– Zawsze mogłeś się skontaktować – odparł Evanathiel spokojnie, bez wyrzutu.
– Myślę, że do tej pory nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak mocno mi ciebie brakuje.
– A ja myślę, że po prostu się bałeś – stwierdził Evan, błądząc spojrzeniem po obrazie, jaki tworzyły wokół nich pnie drzew – niektóre szerokie i omszałe, inne cienkie jak palec, jakby w każdej chwili miały się złamać, a niektóre powalone przez siły natury, z wolna porastające nowym życiem: mchem i drobnymi, zielonymi pędami, wpełzającymi zachłannie wyżej aby piąć się bliżej słońca. – Bałeś się, że zbyt wiele się zmieniło i z każdym rokiem strach się nasilał – kontynuował swoim ciepłym, głębokim głosem. – Nie winię cię, sam czułem się podobnie. Na początku nie potrafiłem przeboleć, że mnie... że odszedłeś – poprawił się. To lekko oskarżycielskie, naznaczone wyrzutem „zostawiłeś mnie” nie pasowałoby do Evanathiela, ale taki dobór słów byłby jak najbardziej trafny. – A w końcu zrozumiałem, tak jak potem zrozumiałem dlaczego przestałeś odpisywać i chyba sam zacząłem się bać. Ale teraz... Myślę, że te obawy były bezpodstawne. – Mówiąc to, wreszcie skierował na przyjaciela spojrzenie i Siril uśmiechnął się, po raz pierwszy od bardzo dawna szczerze.
– Niektóre rzeczy się nie zmieniają – potwierdził. – Cieszę się, że nasza przyjaźń jest jedną z nich.
– Jesteś moim bratem, Siril. Nie mógłbyś być mi bliższy, nawet gdybyśmy dzielili prawdziwe więzy krwi. I nic tego nie zmieni – powiedział Evan poważnie. – Wiem jednak, że nie jesteś tu ze względu na mnie, a w każdym razie, na pewno nie tylko – dodał. – Mam nadzieję, że ucieszy cię wiadomość, że nie przybyłeś na próżno.
Siril aż przystanął, kompletnie zaskoczony i wytrącony z równowagi. Najpierw serce gwałtownie przyspieszyło mu w piersi, dopiero potem umysł przetrawił tę wiadomość, głos wciąż jednak nie mógł przecisnąć się przez miażdżone szponami niepewności gardło, żeby zadać pytanie, na które odpowiedź rozwiałaby jego wątpliwości. Na szczęście nie musiał pytać, bo Evanathiel kontynuował wypowiedź.
– Kiedy pierwszy raz do niej dotarliśmy, nie chciała utrzymywać kontaktu. Uszanowaliśmy to, ale daliśmy jej namiary na jednego z naszych łączników, na wypadek, gdyby zmieniła zdanie. I zmieniła. Chce się z tobą zobaczyć, Siril, ale tylko z tobą. Zna ogólny zarys naszych planów, ale nie sprecyzowała, czy weźmie w nich udział. Ale prosiła, żebyśmy najpierw dali jej możliwość spotkania się z tobą sam na sam. Nie mogłem w żaden sposób przekazać ci wiadomości, dlatego Elora zjawi się dopiero o zachodzie. My w tym czasie przeniesiemy się już do domu Allesany. Liczę na to, że do nas dołączycie. Chciałbym, żebyś chociaż nas wysłuchał. Jeśli nie zdecydujesz się nas poprzeć, zrozumiem. Myślę, że wtedy nasze drogi rozejdą się już na stałe. Chociaż, tak jak mówiłem, jesteś moim bratem i nic na świecie tego nie zmieni, nie będę już wysyłał listów. Chyba dla nas obu ta namiastka kontaktu, która wypaczyła obraz naszej więzi, była zbyt bolesna. Jeśli znów będziemy mieli się pożegnać... Zrobimy to jak trzeba. Tak, żeby zapamiętać to, co było istotne.
Myśl o pożegnaniu w momencie, w którym Siril dopiero poczuł, że odzyskał przyjaciela, zabolała bardziej, niż chciałby się do tego przyznać. Mimo to wiedział, że Evanathiel ma rację. Żadne listy nie oddadzą tego, co czuli w swojej obecności – że wszystko, prędzej czy później, będzie w porządku, bo razem przecież mogą wszystko.
– Mam nawet butelkę czarnego Ferlano Ibrisi – dodał Evan z uśmiechem, a jego rozmówca zamrugał ze zdziwieniem. To był jeden z najdroższych trunków, produkowany ze specjalnej odmiany winogron – to chyba im alkohol zawdzięczał swoją niezwykle głęboką, bardzo ciemną barwę. Produkowano go wyłącznie w południowym mieście Ibris, uznawanym za stolicę win.
– Jak ją zdobyłeś?
– Wpadła mi w ręce.
Siril zaśmiał się krótko, kiedy przyjaciel użył dokładnie tych samych słów, co ponad dwadzieścia lat temu. Ponad dwadzieścia lat temu, a obaj pamiętali to tak dokładnie, jakby zdarzyło się wczoraj.
– Postaram się. Ale nie będę kłamał, wiele zależy od niej.
– To też się nie zmieniło. – Evanathiel uśmiechnął się lekko.
– Nie – potwierdził Siril poważnie. – Nigdy.
*
– Cholera, ostatni raz, kiedy się widzieliśmy, wszyscy byliśmy jeszcze takimi szczylami – stwierdził Sanzo nagle, niespodziewanie przerywając dudniący potok słów Berkha.
– Może poza Juvenem – sprostował Lorik z krzywym uśmiechem. – On zawsze zachowywał się, jakby miał już ze sto lat.
– A w kwestiach doceniania trunków i kobiet, jakby miał dziesięć – dodał Sanzo. – Tylko dzieci zbyt młode, żeby w pełni zasmakować w wytrawnych przyjemnościach dorosłych, tak lekkomyślnie by je odrzucały.
– Nie wiem dlaczego użyłeś czasu przeszłego – wtrącił się Juven spokojnie. – Z tego co słyszę, większość z was wciąż pozostaje w awanturniczym stadium sprzed dwudziestu lat.
– A pewnie! – Sanzo wyszczerzył zęby w olśniewającym uśmiechu. – Młodzi, piękni i pijani, cali my! Jeszcze tylko nad ostatnim punktem trzeba będzie popracować...
– W czym otrzymasz nasze wierne wsparcie! – huknął Gruby Berkh, na co Fandril zachichotał radośnie. Juven zaczął coś po swojemu ględzić o zachowywaniu czystości ciała i umysłu, Lorik drwił żartobliwie z jego świątobliwej postawy, a Sanzo na moment zatopił się w myślach.
Naprawdę nie widzieli się całe wieki i mimo pozorów, że wszystko jest jak dawniej, to zdążyli się postarzeć o, ni mniej ni więcej, owe całe wieki.
Nie chodziło o dodatkowe kilogramy, jakie przybyły Berkhowi, ani nawet pierwsze siwe włosy Lorika, najmłodszego z nich, który gdy trafił do grupy miał zaledwie siedemnaście lat. Kiedy wspominali wspólne czasy, może trochę czuli się jak kiedyś.
Sanzo opowiedział historię, jak pierwszy raz, nie znając jeszcze dobrze Tanedy, jej osobliwych upodobań ani ognistego temperamentu, w dość niewybrednych słowach zaproponował rudowłosej piękności kilka chwil „sam na sam”. Dość boleśnie został uświadomiony w tym, że Taneda należy do kobiet preferujących towarzystwo... innych kobiet. Do tej informacji dołączyła krótką lekcję dobrych manier, wymierzoną jego własnym pasem i to zanim zdołał podciągnąć spodnie. Opowieść ta wzbudziła równą wesołość, co niegdyś sam Sanzo, wypadający z lasu z oczami błyszczącymi z przerażenia, jedną ręką próbując naciągnąć plączące się w okolicach kolan gacie, a drugą osłaniając głowę przed razami Tanedy. Tak jak wtedy, tak i dziś nie otrzymał nawet krztyny współczucia, nawet gdy dotarł do kulminacyjnego momentu, w którym wyrżnął na ziemię pośrodku obozowiska, a pas, do wtóru wiwatów, pozostawił na jego tyłku kilka czerwonych pręg. Ale ten brak współczucia był w porządku, tak jak w porządku były żarty Lorika dotyczące wiary Juvena, bo wszyscy wiedzieli, że naprawdę szanują religię zakonnika, a gdyby komuś z nich groziło prawdziwe niebezpieczeństwo, ruszyliby mu na pomoc.
Nie było w porządku, kiedy zaczynali mówić o latach rozłąki. Bo Sanzo nie potrafił wybaczyć Juvenowi, że zamiast ruszyć z nim i Vegą do Galdoru, aby walczyć na froncie, ten zamknął się jak tchórz w swoim klasztorze i były żołnierz nie mógł powstrzymać irracjonalnej myśli, że gdyby znaleźli się tam we trójkę, to wszystko potoczyłoby się jakoś inaczej i Vega dalej by żył. Berkh nie mógł wybaczyć Lorikowi, że nie powstrzymał Terro przed powieszeniem się na strychu jakiejś zapyziałej karczmy, i vice versa – kiedyś, razem z Terro i Tanedą byli praktycznie nierozłączni, a teraz widmo samobójstwa jednego z nich rzuciło na dwóch pozostałych przy życiu cień niewypowiedzianych oskarżeń. A gdzieś w głębi, cała grupa za nic nie potrafiła wybaczyć Berkhowi tego, że mu się udało.
Może poza Fandrilem, który wszystko to miał głęboko gdzieś, wysłuchiwał opowieści przyjaciół, a potem dalej plótł swoje, jakby ich nie słyszał – że to tak wspaniale, że im się udało, że teraz w Tallenie tak dobrze się żyje i och, jakże piękne to było zwycięstwo, słynne Zwycięstwo pod Mer Uven! Mieli ochotę skręcić mu za to kark, ale potem w pewien sposób przejęli jego strategię. Też udawali, że wszystko jest w porządku, chociaż nie mogli w to uwierzyć. W przeciwieństwie do Fandrila nie stracili rozumu i trochę mu tego zazdrościli.
– Zmierzcha się – zauważył po jakimś czasie Lorik. – Niedługo będzie trzeba ruszać. Powinniśmy pożegnać Tanedę, po to w końcu tu jesteśmy – oznajmił, po czym ze swoich juków wyciągnął bukłak wina. Stanęli półokręgiem wokół kopca kamieni, teraz milczący i poważni. Szczur oddalił się taktownie, żeby nie przerywać ich ceremonii i nie zatruwać jej swoją paskudną obecnością.
– Byłaś dla mnie jak starsza siostra – zaczął Lorik cicho. – Czasem wredna starsza siostra... Ale zawsze mnie chroniłaś. Wiele razy ratowałaś mi życie i żałuję, że nie mogłem ci się odpłacić pod Mer Uven. Ale kiedy się nad sobą użalałem, prałaś mnie bezlitośnie, więc nie będę ryzykował, że przy następnym spotkaniu znowu to zrobisz. Dlatego będę żył najlepiej jak potrafię, żeby chociaż częściowo spłacić swój dług i na zawsze zachowam pamięć o tobie. Byłaś moją siostrą, siostrą nas wszystkich i tego nigdy nie zapomnimy. Żegnaj, siostrzyczko. – Przychylił bukłak i rubinowy strumień rozbryznął się na jasnych kamieniach. Następnie naczynie z winem przejął Gruby Berkh.
– Żegnaj, Wiewióreczko – powiedział tylko, używając czułego zdrobnienia, którego przywilej stosowania zyskał w jakichś niewyjaśnionych okolicznościach. Nikt inny nie nazywał tak Tanedy – nie, jeśli chciał zachować swoje zęby – ale Berkhowi zawsze uchodziło to na sucho.
Sanzo przejął bukłak, gdy przyjaciel powtórzył rytuał Lorika.
– Dzisiaj przelewam za ciebie wino, ale wiele krwi przelałem, również w twoim imieniu. Niedługo mam zamiar znów ją przelać i wtedy też będę o tobie pamiętać. Pozdrów ode mnie Vegę. – Zamilkł na chwilę. „I powiedz, że tak kurewsko za nim tęsknię, że czasem nie mogę oddychać”. Zacisnął zęby, żeby nie wypowiedzieć tego na głos, bo bał się, że głos mu się załamie. Zamiast tego dodał: – Mam nadzieję, że jest tam wystarczająco dużo pięknych kobiet dla was obojga. I pozdrów Terro, jeśli nie jest zbyt zajęty ogrywaniem Stwórcy w kości. Żegnaj, przyjaciółko, żegnaj, przyjacielu. Żegnaj, Vega, braciszku. – Przy ostatnim zdaniu głos mu zadrżał, ale wszyscy udawali, że tego nie słyszą, a żeby nie widzieć jego łez, z uporem wpatrywali się w kolejny strumień wina, który eksplodował na kamieniach fontanną czerwieni, a potem spłynął po nich jak krwawy wodospad.
Następny był Juven. Zmówił krótką modlitwę, a gdy dopełnił rytuału, oddał bukłak Fandrilowi. Wszyscy zaniepokoili się lekko na myśl o niezręczności jaka nastąpiłaby gdyby powiedział coś niewłaściwego, ale on odezwał się głosem zaskakująco trzeźwym i spokojnym.
– Do dna, przyjaciółko. I do zobaczenia w lepszym świecie. – Przychylił skórzane naczynie, z którego wyciekły ostatnie krople rubinowej cieczy. Te spłynęły po grobie, wijąc się między nierównościami kamieni niczym szkarłatne wężyki.
Do tego czasu łzy na policzkach Sanzo zdążyły obeschnąć i chociaż paląca dziura w sercu, jaka pozostała po śmierci brata nie zasklepiła się, poczuł się jakby trochę lepiej.



11 komentarzy:

  1. Twojego bloga wypatrzyłem już jakiś czas temu, ale dopiero teraz udało mi się przyjrzeć nieco bliżej.
    Naprawdę trudno jest znaleźć coś ciekawego, co nie byłoby przesłodzonym opowiadankiem o hajskulach pisanym na jedno kopyto. Dlatego tym bardziej cieszę się, że opowiadanie będzie poruszać dość ważne kwestie. Miło mi, że znalazłem coś godnego uwagi.

    Póki ci przeczytałem jedynie prologi i pierwszy rozdział. Z definicji nie przepadam za prologami, ale ten Twój był nad wyraz udany - nie za ckliwy, choć czuć było emocje. Przy czym napisałaś w ciekawy sposób, który nie zakrawa o sztuczność.
    Jeśli o pierwszy rozdział chodzi to rzeczywiście widać podobieństwo do Roty, co zresztą zaznaczyłaś. Sama pieśń wyszła całkiem fajnie, a do tego rymy ułożone są w miarę z sensem, przez co czytało się jeszcze ciekawiej.
    Bohaterowie i nazwy również Ci się udały. W interesujący układasz dialogi i budujesz całą opowieść równie dobrymi opisami. Choć osobiście nie przepadam, kiedy narrator rzuca mięsem, to w ciekawy sposób oddałaś przez to charakter opowiadania. Rzeź przypominała mi trochę Bitwę o Sodden. Zastanawia mnie cała konstrukcja świata. Walka z Imperium przesycona niepodległościowymi i patriotycznymi walkami zapowiada się dość ciekawie, bo jak mniemam Siril wpadnie w wojenną zawieruchę i będzie walczyć przeciwko uzurpatorowi, no chyba, że się mylę.

    Nie wiem, co jeszcze mógłbym powiedzieć, opowiadanie spodobało mi się, na pewno jeszcze zalukam. Błędów raczej nie wyłapałem, może parę niedociągnięć. Na przykład:
    wpatrywał się w deski podłogi, jakby chciał ją przepalić wzrokiem w miejscu, gdzie spoczywał ukryty miecz - tutaj coś się zadziało i masz czcionkę w innym rozmiarze w porównaniu z resztą tekstu.
    Gapienie Się Na Funkcjonariusza - nie lepiej byłoby zapisać to w cudzysłowie albo jakoś inaczej wyróżnić w tekście?
    Sama widzisz - nic wielkiego, same literówki i drobne powtórzenia. Następnym razem postaram się dokładniej analizować tekst.
    Póki co pozdrawiam serdecznie i wybacz, że co drugie słowo pojawia się ,,ciekawie".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, dziękuję bardzo za miłe słowa :) Przyznam, że sama też trafiłam wcześniej na Twojego bloga, ale akurat chyba byłeś w trakcie poprawiania i postanowiłam zaczekać na nową wersję, teraz na pewno zajrzę :)
      Szczerze mówiąc obawiałam się bardzo jak zostanie przyjęty prolog, bałam się że wyjdzie zbyt patetyczny, kamień spadł mi z serca, że udało mi się zachować umiar. Jeśli chodzi o czcionkę, to z nią walczyłam i nie wiem o co chodzi. Jeszcze będę próbowała to poprawić, na razie nie wiem za bardzo jak ;/
      Sama nie lubię wulgaryzmów w narracji i staram się ich unikać - zdaję sobie sprawę, że nie brzmi to dobrze, ale tutaj narracja prowadzona jest z punktu widzenia poszczególnych bohaterów, stąd jest nacechowana emocjonalnie. Cieszę się, że nie gryzie to w oczy. Zdaję sobie sprawę, że na razie niewiele można powiedzieć o konstrukcji świata, fabuła posuwa się do przodu dość mozolnie, ale mam nadzieję, że uda mi się w odpowiedni sposób przedstawić zarówno zależności polityczne, różnice kulturowe jak i mentalność ludzi i w odpowiedni sposób wszystko umotywować i że będzie się to jakoś trzymało kupy... I tak, zawierucha wojenna z pewnością znajdzie się w przyszłości na pierwszym planie :)

      Usuń
  2. Witam, witam!
    Z tej strony barmanka z Baru Fantastyki. Przychodzę z prośbą graficzną – czy mogłabyś wysłać na mojego maila (nearyh3@gmail.com) obrazek, który chciałabyś umieścić w miniaturce na Barze?
    Aktualna praca na szablonie jest niemożliwa do użycia z powodu kiepskiej jakości technicznej, stąd ta niecodzienna prośba.
    Na odpowiedź czekam miesiąc.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej. Rozdział zgrabny jak zawsze. Czuję więź ze Szczurem.
    Masz jeden błąd logiczny: włosy blond nie mogą być szpakowate, bo ta nazwa odnosi się do czarnych, ewentualnie ciemno brązowych włosów, co widać patrząc na słowo 'szpakowaty' pochodzące od 'szpaka' który jak wiadomo jest czarno szary. No i Tanedę też polubiłam.
    Pozdro,
    R.M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam szczerze, że Szczur to jedna z moich ulubionych postaci, w zasadzie lubię go znacznie bardziej niż samego Sirila :) I fajnie, że polubiłaś Tanedę - trudno jest wzbudzić żal czytelnika za bohaterem, którego zupełnie się nie zna, a chciałabym żeby z czasem jej śmierć stała się czymś więcej niż fabularną zapchajdziurą i żeby także w jakiś sposób wzbudzała emocje.
      Też całe życie myślałam, że "szpakowaty" odnosi się wyłącznie do brunetów, a potem w jakiejś książce chyba znalazłam właśnie w odniesieniu do włosów blond i jakoś tak bezkrytycznie w to uwierzyłam, stwierdzając, że to ja całe życie byłam w błędzie - słowniki podają definicję " o ludziach: mający część włosów siwych; o włosach: siwiejący, siwawy;", dlatego pomyślałam, że może się odnosić to do blondynów i brunetów, ale faktycznie, poprawię to. Dzięki za czujność i pozdrawiam :)

      Usuń
  4. Do przeczytania Twojej historii natchnął mnie adres. Nie napawa on optymizmem, względem tego jaka treść moje znajdować się na blogu. No, ale stwierdziłam, że przecież nie ocenia się książki po okładce, bo zazwyczaj tej niezbyt ciekawe kryją w sobie wartościową treść. Po przeczytania prologu (a następnie całej reszty), wiedziałam, że się nie pomyliłam.
    Wykreowany przez Ciebie świat jest surowy i brutalny, co zwiększa jego wiarygodność. Wzmaga tragizm bohaterów. Jest mocny, jest stanowczy i bardzo realny (z małymi niedociągnięciami, jednak o tym może innym razem). Nie jest może zbyt oryginalny, no ale przecież nie każda opowieść musi się kręcić wokół uliczek, lasów itd. Osobiście wychodzę w założenia, że ciężko obecnie wymyślić coś innego, nowego. Są ważniejsze rzeczy od kreacji świata przedstawionego, ale oczywiście nie można go też zaniedbywać.
    Prowadzisz narrację w cudowny sposób. Można się wczuć w klęskę bitwy, chcąc wiedzieć o niej więcej i więcej. Z początku nie rozumiałam, dlaczego w pierwszym rozdziale, od razu rzucasz wszystkimi nazwiskami opowiadając ich losy. W tym rozdziale się to wyjaśniło i powiem Ci szczerze, że było to świetnie rozwiązanie. Zapoznajesz się z bohaterami, których nie widzisz, a parę rozdziałów później już możesz „czuć z nimi jakąś więź”. Strasznie podobają mi się Twoje porównania. Czasami nieco przesadzone, ale w ostatecznym rozrachunku dobrze oddają całościowy klimat i historii i prowadzonej narracji.

    A teraz te „złe” rzeczy.
    Czasami wciskasz w zdania niepotrzebne określenia, zbędne słowa. Nie potrafię przytoczyć konkretnego przykładu, chociaż może do Ci to trochę zobrazuje:
    „Ale Siril i tak czuł się, jakby zbliżał się do mrocznego grobowca, dreszcze kłuły w kark arsenałem chłodnych igieł, a w żołądku zalęgły się larwy niepokoju.”
    Chodzi o to pierwsze „się”. Jest tam kompletnie niepotrzebne.
    Zdarzają się też powtórzenia. Wiem, że najgorzej wyłapać te, które są dość daleko od siebie, ale często gryzą się ze sobą.
    „– Brakowało mi ciebie – odezwał się w końcu. Zaskoczył go dźwięk własnego głosu, przerywającego nagle kojącą melodię szelestów.
    – Zawsze mogłeś się skontaktować – odparł Evanathiel spokojnie, bez wyrzutu.
    – Chyba nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo mi ciebie brakowało.”
    Są tam jeszcze innego powtórzenia, ale to mi się najbardziej rzuciło w oczy.
    I zdania. Weź je trochę opanuj, bo zaczynają powoli wymykać się spod kontroli. Szczególnie przy dialogach. Rozmowa Sirila z Evanem. Masz tam taki długi akapit, gdzie nie widać początku ani końca i wszystko zlewa się ze sobą, trochę tracąc na wartości. Lepiej budować krótkie zdania, bo czytelnik może stracić sens brnąc przez piątą linijkę, zapominając, co było na początku. To trudne, wiem. Mi też nie wychodzi, no ale trzeba ćwiczyć.
    To chyba tyle ze strony technicznej.

    Ogólnie historia strasznie mnie zaciekawiła i wciągnęła. Także z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo się cieszę, że zdecydowałaś się przeczytać i że się nie zawiodłaś :)
    Z moim realizmem może być, niestety, różnie. Nie mam zbyt rozległej wiedzy, a że lubię sama sobie strzelać w kolano, wzięłam się historię, gdzie przekonujące tło (polityczne, społeczne, itd) jest bardzo istotne. Chcę sprawdzić, czy sobie poradzę, czy uda mi się w logiczny sposób wyjaśnić dyskusyjne kwestie. I obawiam się, że niejedno głupstwo przy tym palnę, dlatego wszelkie uwagi na ten temat są mile widziane, a będę się starać tak zmodyfikować tekst, żeby te głupstwa wyplenić :)
    Tak, zdecydowanie ani świat, ani sama historia oryginalne nie są, będę się starała trochę nadrobić to odrobinę innym przedstawieniem tej historii. Wciąż na pewno nie będzie szczególnie innowacyjna, ale mam nadzieję, że uda mi się wprowadzić elementy, dzięki którym moje opowiadanie będzie się jakoś dało odróżnić na tle wielu podobnych.
    Styl ciągle szlifuję, dlatego dziękuję, że zwróciłaś mi uwagę na te rzeczy. Postaram się uważniej prześledzić tekst pod kątem niepotrzebnych słów i niezręcznych powtórzeń, chociaż na własne błędy bywam przepotwornie ślepa. Zdarza mi się też czasem przepoetyzować czy tchnąć nadmiernym patosem, ale mam nadzieję wyrobić sobie z czasem odpowiednie wyczucie przy stosowaniu metafor. Cieszę się, że ogólnie odebrałaś je na plus :)
    Dziękuję za taką rozbudowaną opinię, miło było usłyszeć kilka miłych słów i dostać szczerą opinię, nad czym powinnam popracować. Na pewno będę nad tym pracować.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Według mnie skupienie się na tle politycznym i społecznym, to świetny pomysł, a rzadko można spotkać tego typu historie. W końcu na błędach człowiek się uczy. A stawianie sobie wyzwania wobec swojej opowieści zdecydowanie jest tego warte. Świat nie musi być oryginalny, żeby dobrze to wszystko „poprowadzić”. Czasami bardziej liczy się akcja i zwrócenie uwagi na inne, ważniejsze sprawy. Także trzymam kciuki za powodzenie "logiczno-techniczne " :)

      Usuń
    2. Skupiać się to chyba za dużo powiedziane :) jeśli nikt na to nie zwróci uwagi to już będę miała poczucie dobrze spełnionego obowiązku - bo to będzie znaczyło, że nie popełniłam żadnej większej gafy ;)

      Usuń
  6. Ten rozdział podobał mi się najbardziej ze wszystkich do tej pory. To naprawdę sztuka wprowadzić grupę złożoną z tylu bohaterów i sprawić, żeby różnili się od siebie nie tylko imionami. Bardzo ciekawie opisujesz, w jaki sposób każdy z nich przeżywa "żałobę", radzi sobie ze stratą nie tylko przyjaciółki, ale i swojej ukochanej sprawy i z uciekającym czasem.

    O ile opis samej ceremonii wyszedł bardzo dobrze, bez kiczu i ckliwości, o tyle na początku Siril chyba przesadził z tymi poetyckimi metaforami. Mam na myśli ten "arsenał igieł" i "larwy niepokoju", a za chwilę jeszcze pojawia się las jak szafot. Porównanie do robaków wijących się w brzuchu dobre, tylko za pierwszym razem lepiej chyba byłoby to zrobić właśnie tak - jako porównanie. "Czuł się, jakby w żołądku kłębiło mu się stado larw", coś takiego.

    "z wesołym śmiechem rzucił się, aby przytulić zaskoczonego Sirila" - może "uścisnąć"? Przytulenie kojarzy się jakoś tak opiekuńczo/romantycznie.

    (no i znów kojarzy się "Tigana" - tam też mieli wino w nietypowym kolorze, tyle że błękitne ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skojarzenia z "Tiganą" będę mnie chyba prześladować. xD Z tego co przeczytałam w streszczeniu mój zamysł bardzo się pokrywa z tym, co tam zostało opisane. Aż się boję tego czytać... Ale z "kolorowym" winem to się akurat zetknęłam w paru innych miejscach, a czarne wino żadnym fantastycznym wymysłem nie jest. :)
      Kamień z serca, że przedstawienie bohaterów się w miarę udało, bo obawiałam się, że albo zanudzę opisami, albo nie przedstawię ich zbyt dokładnie i się zleją w jedną kupę. Nad metaforycznym poetyzmem pracuję, czasem ciężko mi zachować umiar, co zresztą w prologu dobrze widać. ;]

      Usuń