Przez ostatnie miesiące, gdy niebo niemal nieustannie przysłaniały
ołowiane chmury, można było zapomnieć, jak urokliwe są ziemie
Tallenu. Ciężko o tym pamiętać w popadających w ruinę
miasteczkach i wynędzniałych wsiach. Ale tu, na otwartej
przestrzeni, gdzie w promieniach słońca wysoka trawa w końcu
przybrała kolor świeżej zieleni, Siril wreszcie sobie o tym
przypomniał. Wiatr był dla odmiany łagodny i kojący, niósł ze
sobą ten typowo wiosenny zapach wilgotnej ziemi i zmuszał budzącą
się po zimie roślinność do delikatnego tańca, na wzór falującej
powierzchni jeziora.
Linia lasu zbliżała się z każdą chwilą. Dało się już
rozróżnić omszałe pnie starych drzew, dostrzec, że plątanina
ciemnych gałęzi odżywa zielenią pierwszych liści. Ale Siril i
tak czuł się, jakby zbliżał się do mrocznego grobowca, dreszcze
kłuły w kark arsenałem chłodnych igieł, a w żołądku zalęgły
się larwy niepokoju.
Odruchowo wstrzymał konia, żeby jak najdłużej przeciągnąć
moment przed zagłębieniem się między sędziwe drzewa. Po chwili
wahania wyciągnął nogi ze strzemion i zsunął się z grzbietu
kasztanowej klaczki. Zapadł się w miękkiej trawie po kolana i
przez chwilę miał ochotę się w niej położyć. Uspokoić oddech,
zaczekać, aż te rozbudzone, obślizgłe robaczki przestaną pełzać
nieprzyjemnie w trzewiach, a słońce nie stopi lodowych szpilek
wbijających się w skórę. Ale wątpił, żeby to się udało,
kiedy ściana lasu wznosi się przed nim niczym szafot czekający na
skazańca. Zamiast tego więc, aby zyskać choć trochę czasu,
sięgnął pod płaszcz i wydobył wciąż zapieczętowany list od
Evanathiela. Zastanawiał się nad otwarciem go, wtedy jednak jego
uwagę przyciągnął zbliżający się jeździec. Dosiadający
dereszowatego wierzchowca mężczyzna przystanął na początku
ostrożnie, ale wyraźnie rozpoznał Sirila z daleka, gdyż wzniósł
dłoń w pozdrowieniu, po czym ruszył w kierunku przyjaciela,
zmuszając konia do ociężałego galopu.
Bury habit zakonnika pozwolił zabójcy szybko określić tożsamość
przybysza, a w miarę jak ten się zbliżał, umożliwiły to także
znajome rysy – kwadratowa szczęka i orli nos, zaciśnięte w wąską
kreskę usta i niezwykle spokojne, teraz okolone głębokimi
zmarszczkami, oczy. Lata spędzone w klasztorze nadały twarzy Juvena
jeszcze większej surowości, a odrastająca szczecina ciemnych
włosów zdradzała spore zakola na skroniach. Znacznie bardziej
zaskakująca była obecność drugiej postaci, która początkowo
chowała się za potężną sylwetką towarzysza. Teraz jednak drobny
mężczyzna, odziany w brudne i poszarpane szmaty, zgrabnie zeskoczył
z miejsca na siodle za mnichem i z wesołym śmiechem rzucił się,
aby przytulić zaskoczonego Sirila.
– Fandril...? – jęknął ten zdezorientowany, gdy chude ramiona
oplotły go w zadziwiająco silnym uścisku.
– Spotkałem go po drodze – wyjaśnił Juven, przyglądając się
scenie ze spokojem. – Szedł całą drogę pieszo, więc
zaproponowałem, że go podwiozę.
– Zaskoczony? – zachichotał Fandril, odsuwając się. Po jego
zawsze pociągłej, teraz wręcz wychudłej twarzy błąkał się
szaleńczy uśmiech, a ciemne oczy łyskały dziko na boki. –
Myślałeś, że nie przyjadę spotkać się ze starymi znajomymi?
Tyle lat, tyle lat... – zaintonował radośnie. Sprawiał wrażenie,
jakby sądził, że ma właśnie wziąć udział w jakimś wesołym
przyjęciu, na którym mieli powspominać „stare, dobre czasy”.
Ale czemu tu się dziwić, w końcu on naprawdę uważał, że im się
udało. Że obronili Tallen i zabili Cesarza. Całkiem stracił
rozum, a dowodem tego był stary list, który Siril zachował w
odruchu głupiej nostalgii.
– Tak – potwierdził cicho i znacznie bardziej ponuro. – Tyle
lat. – Zerknął na twarz Juvena, na której również ciężko
byłoby znaleźć choćby cień uśmiechu.
– No, no, macie miny jak skazańcy. – Fandril cmoknął z
niezadowoleniem, ale zaraz znów wyszczerzył się szeroko,
prezentując luki w uzębieniu. – Chodźmy, chcę zobaczyć resztę
– oznajmił, wykonując zamaszysty gest ramionami i poczłapał do
lasu. Juven także zeskoczył z siodła i pogonił przyjaciela, na co
ten skinął krótko i pociągnął Rudą za uzdę.
– Jak on... – szepnął Siril, pochylając się w stronę
zakonnika, aby osoba o której mówił, nie dosłyszała jego słów.
– Uciekł z przytułku? – podłapał mnich od razu. – Nie mam
pojęcia. Spotkałem go, jak plątał się na głównym gościńcu w
okolicy Mer Uven, bliski omdlenia z głodu. Wyraźnie zwiał tylko w
tym, co miał na grzbiecie, chyba żebrał od przejezdnych jakieś
drobne na jedzenie.
– Dobrze, że nie wpędził się w żadne tarapaty – mruknął
Siril, kiedy wchodzili pomiędzy pierwsze drzewa. – Byłoby dobrze,
żeby po tym wszystkim... ktoś go odstawił z powrotem. Nie powinien
się włóczyć samotnie.
Juven mruknął coś potakująco, ale zaraz przerwali rozmowę, bo
Fandril zwolnił, aby iść między nimi. Podczas gdy starali się
przypomnieć sobie odpowiednią drogę, on opowiadał im niestworzone
historie ze swojego „zajazdu”, gdzie teraz mieszkał. Ciężko
było zrozumieć jakim cudem to, co musiał zaobserwować podczas
swojej podróży, w najmniejszym stopniu nie wpłynęło na jego
chorą wizję. Twierdził nawet, że po drodze natknął się na
huczną zabawę wyprawioną w jednej z wiosek, gdzie świętowano
„Zwycięstwo pod Mer Uven” i że gdyby nie to, iż chciał
zachować anonimowość, z pewnością niejedna piękna dziewczyna
rozłożyłaby w podzięce swoje uda. Jego towarzysze milczeli
posępnie, wypatrując tylko znajomego zbiorowiska smukłych brzóz.
Wreszcie w oczy rzuciły im się jaśniejsze smugi srebrzystej kory,
wyróżniające się na tle ciemnych pni. Bez słowa skierowali się
w tamtą stronę.
Siril poczuł, że uśpione na chwilę poczucie niepokoju teraz na
powrót rozbudziło pełzające w żołądku larwy o lodowatych,
ruchliwych cielskach. Zimny pot zrosił mu czoło, a serce
przyspieszyło z obawy przed tym, kogo za chwilę zobaczy. Czy
raczej, kogo może nie zobaczyć.
Brzozy łagodnym łukiem otaczały polanę, na której środku,
niczym ołtarz, stał ułożony z jasnych kamieni grób. Ukośne
promienie słońca, wdzierające się przez prześwit w leśnym
stropie splątanych konarów, padały akurat wprost na nieduży
kopiec. Dawało to wrażenie, jakby znaleźli się w naturalnej
świątyni, gdzie zamiast marmurowych ścian, prezbiterium osłaniały
białe pnie.
Pierwszą osobą, jaką dostrzegli, był Gruby Berkh. I nic dziwnego,
bo przez te lata, choć zdawało się to niemożliwe, roztył się
jeszcze bardziej. Potężne brzuszysko wylewało się zza paska
spodni i niebezpiecznie napierało na guziki dobrej jakości kubraka.
Policzki i dolna warga obwisły trochę, co w połączeniu ze wciąż
wesołym spojrzeniem nadawało mu wygląd poczciwego buldoga.
Mężczyzną obok okazał się Lorik, który zachował wysportowaną
sylwetkę, chociaż jego blond włosy posiwiały na skroniach, a
twarz – ostatnim razem gdy się widzieli posiadająca jeszcze
resztki młodzieńczego trądziku i chłopięcego uroku – teraz
należała do dojrzałego i doświadczonego życiem człowieka.
Siril trochę niedbale odwzajemnił ich powitanie, nerwowo
przeszukując wzrokiem polanę. Nie dostrzegł nigdzie Elory i sam
nie wiedział, czy poczuł rozczarowanie, czy raczej ulgę.
Szczur posłał im na przywitanie wąski, chytry uśmiech, a
wcześniej pogrążony w rozmowie z nim Evanathiel, poderwał się na
widok nowo przybyłych i skierował się w ich stronę.
Siril przysłuchiwał się wymianom uprzejmości jednym uchem, z
uwagą obserwując dawno niewidzianego przyjaciela.
„Nie zmienił się, prawie wcale się nie zmienił” myślał,
przyglądając się jego harmonijnej, dumnie wyprostowanej sylwetce.
To prawda, że w gęstej, kasztanowej czuprynie pojawiły się pasma
siwizny i... tak, dorobił się dwóch nowych, niedużych blizn:
wąska kreseczka na brwi i krótka, choć chyba głęboka szrama
znacząca silny podbródek. Nos, niegdyś wąski i prosty, teraz miał
lekkiego garba po złamaniu. Ale nic nie zdołałoby odebrać rysom
Evanathiela tej wręcz królewskiej, szlachetnej regularności i
dumy, ani zgasić żywego płomienia nadziei w jasnych oczach.
– Dziękuję – powiedział mężczyzna krótko, kładąc dłoń
na ramieniu Sirila. – Cieszę się, że przyszedłeś.
Ten zdołał jedynie skinąć głową w odpowiedzi, bo z lasu właśnie
wyszedł Sanzo. Wyglądał nad wyraz dobrze – wciąż przystojny, o
smoliście czarnych włosach, z lekkim zarostem pokrywającym dość
szeroką szczękę i łobuzerskim uśmiechem błąkającym się po
kształtnych wargach, który jednak nie sięgał jakby do ciemnych
oczu. Normalnie widok smagłego południowca sprawiłby ogromną
radość, w ich grupie nie było chyba osoby, która nie darzyła
tego czarującego optymisty sympatią. Z tym że radości nie było,
bo chyba wszyscy poczuli to samo ukłucie żalu, gdy zza pleców
byłego żołnierza nie wychynął Vega, dokładna kopia swego
starszego o kilka minut brata.
Vega zmarł na tyfus kilkanaście lat temu i to widmo przysłoniło
rytuał wylewnych powitań, wkradło się fałszywą nutą w
serdeczny śmiech, przyjaznemu poklepywaniu po plecach nadało piętno
spóźnionych kondolencji.
Ale fasada wesołości – chociaż spękana i nadszarpnięta –
dalej nie opadała. Gruby Berkh opowiadał coś dudniącym, basowym
głosem, który przetaczał się po lesie jak grzmot, Fandril
przyklaskiwał i skakał, chichocząc szaleńczo pod nosem, Lorik
wspominał ich wspólną młodość, Sanzo zanosił się srebrzystym
śmiechem, a Evan uśmiechał się ciepło, spoglądając na nich jak
ojciec na ukochane, dawno nie widziane dzieci. Juven zachowywał
swoją łagodną stoickość mnicha, ale tak samo było zanim jeszcze
wstąpił w mury klasztoru. Zwykle pozostawał na uboczu, pogrążony
w modlitwie, albo w swoich papierach, milczący i uduchowiony.
Przynajmniej dopóki nie stawał do walki, kiedy to wychodziła z
niego najprawdziwsza bestia.
Sirilowi zdawało się, że tylko on nie pasował do obrazka, czuł
się jakiś niezręczny, nieadekwatny. Obcy.
Kiedyś stałby wśród nich, tuż przy Evanathielu, ramię w ramię.
W dyskusjach często zajmowali przeciwne stanowiska, ale uśmiechali
się prawie zawsze w tych samych momentach, dokańczali swoje zdania,
a czasem wypowiadali te same uwagi, jakby dzielili jakieś dziwne
połączenie, niemal równe temu jakie łączyło Sanza i Vegę. Ale
to było dawno temu i chociaż Evan sprawiał wrażenie, że wcale
się nie zmienił, to Siril był już innym człowiekiem.
W końcu podszedł do Szczura, który stał w cieniu brzóz zupełnie
samotnie, daleko od przybyłych na miejsce pozostałych członków
Szesnastki. Otaczała go jakaś aura odrzucenia, źle skrywanej
niechęci, wręcz obrzydzenia i strachu, jakby roznosił paskudną i
śmiercionośną zarazę.
– Prawie jak za starych czasów – oznajmił Siril na przywitanie,
na co odpowiedziało mu mlaśnięcie i krzywe spojrzenie chytrych
oczu.
– Nie bardzo. Zbyt wielu brakuje, żeby było jak dawniej.
– Zbyt wielu – potwierdził zabójca, cichym głosem ledwo
przeciskającym się przez gardło. – Powiesz mi wreszcie, dlaczego
Evan tak bardzo chciał nas tu ściągnąć? Bo obawiam się, że nie
wyłącznie z tęsknoty.
– Och, tęsknił za wami bardziej, niż sądzisz – odparł
Szczur. – Chyba nawet upadek Tallenu nie zabolał go tak bardzo jak
to, że nasza Szesnastka się rozpadła. Ale nie, nie ściągnął
was tu wyłącznie w celu sentymentalno-wspominkowym. Chyba się
domyślasz, o co może chodzić, prawda?
– Powstanie? – Milczenie rozmówcy dało mu wystarczającą
odpowiedź, więc parsknął z niedowierzaniem. – To głupota.
Szaleństwo i samobójstwo... Nie tylko samobójstwo, ale przy okazji
morderstwo. Równie dobrze moglibyśmy powiesić każdego, kto
zdecydowałby się za nim pójść.
– Nie znasz całego obrazu sytuacji – wyjaśnił Szczur. – Ale
na wszystko przyjdzie czas. Zebraliśmy się tutaj, żeby jeszcze raz
pożegnać Tanedę. Minęło dwadzieścia lat. Dwadzieścia lat temu
otworzyliśmy pewną księgę i choć miała swoje dobre momenty,
skończyła się tragicznie. Dlatego czas ją w końcu zamknąć,
przestać kartkować w poszukiwaniu miejsca, gdzie wszystko zaczęło
się pieprzyć, przestać próbować zmienić to, co zostało już
zapisane i przestać rozpaczać nad ostatnimi zdaniami. Trzeba ją w
końcu zamknąć i otworzyć nową, dlatego spotykamy się właśnie
tutaj.
– To wyjątkowo poetyckie jak na ciebie – mruknął Siril.
– Cóż, to nie moje słowa, tylko Evana. To fragment listu,
którego oczywiście, jak mniemam, nie przeczytałeś. Zawsze miał
dryg do takich wzniosłych porównań.
– I z tego co wiem, zawsze uważałeś to za ideowe pierdolenie. Co
się zmieniło?
– Nic się nie zmieniło. – Szczur uśmiechnął się, swoim
zwyczajem wąsko i jakby nieszczerze. – Ale zawsze wiedziałem, że
niezależnie od tego, jakie jest moje zdanie na ten temat, Evan w ten
sposób trafia do ludzi.
– Ach. Więc posługując się zasłyszaną przemową, próbujesz
dotrzeć do mnie, przekonać do pochylenia nad grobem zmarłej
przyjaciółki, sugerując, że przyniesie mi to odkupienie?
– Gówno mnie obchodzi twoje odkupienie, Siril – odparł Szczur
spokojnie. – Ale chcę, żebyś miał jasny obraz sytuacji. Tutaj
zamykamy swoją przeszłość. Wiadomo, nie można jej wrzucić do
skrzynki i udawać, że nie istnieje. Ale jeśli masz jakieś brudy,
które chcesz wywlec, zrób to teraz. Bo potem pojedziemy do domu
Allesany, która udziela nam schronienia, gdzie zaczniemy rozmawiać
o przyszłości. I kiedy Evanathiel zacznie mówić o nadziei na
lepsze dni, nie obchodzi mnie, czy mu uwierzysz. Ale nie rzucaj mu w
twarz dawnych błędów. Nie wykorzystuj poczucia winy, żeby
ostudzić jego zapał. Wiem, że jego bezkrytyczna wiara w to, że w
końcu nam się uda, bywa czasem groźna. Ale teraz ta wiara naprawdę
jest nam potrzebna. W końcu pojawiła się dla nas iskra nadziei i
jeśli jej nie wykorzystamy... – Wzruszył ramionami.
Siril nie odpowiedział. Żałował, że zdecydował się tu
przyjechać. Może po cichu liczył na, jakkolwiek pretensjonalnie by
to nie brzmiało, zamknięcie starej księgi. I chociaż zdawało mu
się, że o niczym innym nie marzył przez ostatnie dwadzieścia lat,
to jednocześnie tego nie chciał. Sprzeczne uczucia targały nim jak
sztorm. Pragnął podejść do dawnych przyjaciół i na powrót stać
się częścią grupy, wyzbyć się tej potwornej pustki, poczucia
straty jak po odciętej kończynie, która, choć nieistniejąca,
odzywała się czasem uporczywym swędzeniem albo i palącym,
mieszającym zmysły bólem. A z drugiej strony, chciał uciec i nie
zobaczyć ich już nigdy więcej, a najlepiej zupełnie o nich
zapomnieć. Chciał wydrzeć Evanathielowi tę głupią, naiwną i
niezniszczalną nadzieję, zgasić piękno jasnego spojrzenia, zdusić
żarliwy głos głoszący idee sprawiedliwości i walki o wolność,
a jednocześnie niczego tak nie pragnął, jak jeszcze raz mu
uwierzyć i pójść za nim choćby prosto w ogień. Chciał jeszcze
raz znaleźć w sobie niezachwianą pewność, że zdołają wszystko
naprawić i chciał pozostać w swoim cichym zwątpieniu, obserwować
z cienia jak wszystko wokół powoli tonie.
I w tym natłoku myśli nie potrafił podjąć żadnej decyzji, więc
stał na uboczu – niepewny, nieadekwatny, obcy. Spiął się lekko,
widząc, że Evan odchodzi od zbitych w grupkę przyjaciół i
zmierza w jego kierunku z poważną miną, ale z ciepłym, wesołym
błyskiem w błękitnych oczach.
– Przejdź się ze mną – poprosił były dowódca Szesnastki.
Siril zdusił w sobie chęć ucieczki i skinął głową, ruszając
za przyjacielem między sędziwe drzewa. Przez chwilę szli w
milczeniu, dźwięk rozmów cichł z wolna i po jakimś czasie
słyszeli już tylko szelest ściółki pod swoimi stopami. Złote
snopy powoli gasnącego słońca przebijały się przez plątaninę
gałęzi, pierwsze liście podrygiwały delikatnie smagane leciutkim,
niemal niewyczuwalnym wiatrem, a chłodne powietrze wypełniał
zapach wilgotnej ziemi.
I Siril poczuł się wreszcie spokojny. W tym wygodnym milczeniu, w
wieczorze sennie zapadającym wśród łagodnego szelestu, mając u
swojego boku niewidzianego od prawie dwudziestu lat przyjaciela,
który wciąż był mu bliższy niż ktokolwiek inny na świecie.
– Brakowało mi ciebie – odezwał się w końcu. Zaskoczył go
dźwięk własnego głosu, przerywającego nagle kojącą melodię
szelestów.
– Zawsze mogłeś się skontaktować – odparł Evanathiel
spokojnie, bez wyrzutu.
– Myślę, że do tej pory nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak
mocno mi ciebie brakuje.
– A ja myślę, że po prostu się bałeś – stwierdził Evan,
błądząc spojrzeniem po obrazie, jaki tworzyły wokół nich pnie
drzew – niektóre szerokie i omszałe, inne cienkie jak palec,
jakby w każdej chwili miały się złamać, a niektóre powalone
przez siły natury, z wolna porastające nowym życiem: mchem i
drobnymi, zielonymi pędami, wpełzającymi zachłannie wyżej aby
piąć się bliżej słońca. – Bałeś się, że zbyt wiele się
zmieniło i z każdym rokiem strach się nasilał – kontynuował
swoim ciepłym, głębokim głosem. – Nie winię cię, sam czułem
się podobnie. Na początku nie potrafiłem przeboleć, że mnie...
że odszedłeś – poprawił się. To lekko oskarżycielskie,
naznaczone wyrzutem „zostawiłeś mnie” nie pasowałoby do
Evanathiela, ale taki dobór słów byłby jak najbardziej trafny. –
A w końcu zrozumiałem, tak jak potem zrozumiałem dlaczego
przestałeś odpisywać i chyba sam zacząłem się bać. Ale
teraz... Myślę, że te obawy były bezpodstawne. – Mówiąc to,
wreszcie skierował na przyjaciela spojrzenie i Siril uśmiechnął
się, po raz pierwszy od bardzo dawna szczerze.
– Niektóre rzeczy się nie zmieniają – potwierdził. – Cieszę
się, że nasza przyjaźń jest jedną z nich.
– Jesteś moim bratem, Siril. Nie mógłbyś być mi bliższy,
nawet gdybyśmy dzielili prawdziwe więzy krwi. I nic tego nie zmieni
– powiedział Evan poważnie. – Wiem jednak, że nie jesteś tu
ze względu na mnie, a w każdym razie, na pewno nie tylko – dodał.
– Mam nadzieję, że ucieszy cię wiadomość, że nie przybyłeś
na próżno.
Siril aż przystanął, kompletnie zaskoczony i wytrącony z
równowagi. Najpierw serce gwałtownie przyspieszyło mu w piersi,
dopiero potem umysł przetrawił tę wiadomość, głos wciąż
jednak nie mógł przecisnąć się przez miażdżone szponami
niepewności gardło, żeby zadać pytanie, na które odpowiedź
rozwiałaby jego wątpliwości. Na szczęście nie musiał pytać, bo
Evanathiel kontynuował wypowiedź.
– Kiedy pierwszy raz do niej dotarliśmy, nie chciała utrzymywać
kontaktu. Uszanowaliśmy to, ale daliśmy jej namiary na jednego z
naszych łączników, na wypadek, gdyby zmieniła zdanie. I zmieniła.
Chce się z tobą zobaczyć, Siril, ale tylko z tobą. Zna ogólny
zarys naszych planów, ale nie sprecyzowała, czy weźmie w nich
udział. Ale prosiła, żebyśmy najpierw dali jej możliwość
spotkania się z tobą sam na sam. Nie mogłem w żaden sposób
przekazać ci wiadomości, dlatego Elora zjawi się dopiero o
zachodzie. My w tym czasie przeniesiemy się już do domu Allesany.
Liczę na to, że do nas dołączycie. Chciałbym, żebyś chociaż
nas wysłuchał. Jeśli nie zdecydujesz się nas poprzeć, zrozumiem.
Myślę, że wtedy nasze drogi rozejdą się już na stałe. Chociaż,
tak jak mówiłem, jesteś moim bratem i nic na świecie tego nie
zmieni, nie będę już wysyłał listów. Chyba dla nas obu ta
namiastka kontaktu, która wypaczyła obraz naszej więzi, była zbyt
bolesna. Jeśli znów będziemy mieli się pożegnać... Zrobimy to
jak trzeba. Tak, żeby zapamiętać to, co było istotne.
Myśl o pożegnaniu w momencie, w którym Siril dopiero poczuł, że
odzyskał przyjaciela, zabolała bardziej, niż chciałby się do
tego przyznać. Mimo to wiedział, że Evanathiel ma rację. Żadne
listy nie oddadzą tego, co czuli w swojej obecności – że
wszystko, prędzej czy później, będzie w porządku, bo razem
przecież mogą wszystko.
– Mam nawet butelkę czarnego Ferlano Ibrisi – dodał Evan z
uśmiechem, a jego rozmówca zamrugał ze zdziwieniem. To był jeden
z najdroższych trunków, produkowany ze specjalnej odmiany winogron
– to chyba im alkohol zawdzięczał swoją niezwykle głęboką,
bardzo ciemną barwę. Produkowano go wyłącznie w południowym
mieście Ibris, uznawanym za stolicę win.
– Jak ją zdobyłeś?
– Wpadła mi w ręce.
Siril zaśmiał się krótko, kiedy przyjaciel użył dokładnie tych
samych słów, co ponad dwadzieścia lat temu. Ponad dwadzieścia lat
temu, a obaj pamiętali to tak dokładnie, jakby zdarzyło się
wczoraj.
– Postaram się. Ale nie będę kłamał, wiele zależy od niej.
– To też się nie zmieniło. – Evanathiel uśmiechnął się
lekko.
– Nie – potwierdził Siril poważnie. – Nigdy.
*
– Cholera, ostatni raz, kiedy się widzieliśmy, wszyscy byliśmy
jeszcze takimi szczylami – stwierdził Sanzo nagle, niespodziewanie
przerywając dudniący potok słów Berkha.
– Może poza Juvenem – sprostował Lorik z krzywym uśmiechem. –
On zawsze zachowywał się, jakby miał już ze sto lat.
– A w kwestiach doceniania trunków i kobiet, jakby miał dziesięć
– dodał Sanzo. – Tylko dzieci zbyt młode, żeby w pełni
zasmakować w wytrawnych przyjemnościach dorosłych, tak
lekkomyślnie by je odrzucały.
– Nie wiem dlaczego użyłeś czasu przeszłego – wtrącił się
Juven spokojnie. – Z tego co słyszę, większość z was wciąż
pozostaje w awanturniczym stadium sprzed dwudziestu lat.
– A pewnie! – Sanzo wyszczerzył zęby w olśniewającym
uśmiechu. – Młodzi, piękni i pijani, cali my! Jeszcze tylko nad
ostatnim punktem trzeba będzie popracować...
– W czym otrzymasz nasze wierne wsparcie! – huknął Gruby Berkh,
na co Fandril zachichotał radośnie. Juven zaczął coś po swojemu
ględzić o zachowywaniu czystości ciała i umysłu, Lorik drwił
żartobliwie z jego świątobliwej postawy, a Sanzo na moment zatopił
się w myślach.
Naprawdę nie widzieli się całe wieki i mimo pozorów, że wszystko
jest jak dawniej, to zdążyli się postarzeć o, ni mniej ni więcej,
owe całe wieki.
Nie chodziło o dodatkowe kilogramy, jakie przybyły Berkhowi, ani
nawet pierwsze siwe włosy Lorika, najmłodszego z nich, który gdy
trafił do grupy miał zaledwie siedemnaście lat. Kiedy wspominali
wspólne czasy, może trochę czuli się jak kiedyś.
Sanzo opowiedział historię, jak pierwszy raz, nie znając jeszcze
dobrze Tanedy, jej osobliwych upodobań ani ognistego temperamentu, w
dość niewybrednych słowach zaproponował rudowłosej piękności
kilka chwil „sam na sam”. Dość boleśnie został uświadomiony
w tym, że Taneda należy do kobiet preferujących towarzystwo...
innych kobiet. Do tej informacji dołączyła krótką lekcję
dobrych manier, wymierzoną jego własnym pasem i to zanim zdołał
podciągnąć spodnie. Opowieść ta wzbudziła równą wesołość,
co niegdyś sam Sanzo, wypadający z lasu z oczami błyszczącymi z
przerażenia, jedną ręką próbując naciągnąć plączące się w
okolicach kolan gacie, a drugą osłaniając głowę przed razami
Tanedy. Tak jak wtedy, tak i dziś nie otrzymał nawet krztyny
współczucia, nawet gdy dotarł do kulminacyjnego momentu, w którym
wyrżnął na ziemię pośrodku obozowiska, a pas, do wtóru wiwatów,
pozostawił na jego tyłku kilka czerwonych pręg. Ale ten brak
współczucia był w porządku, tak jak w porządku były żarty
Lorika dotyczące wiary Juvena, bo wszyscy wiedzieli, że naprawdę
szanują religię zakonnika, a gdyby komuś z nich groziło prawdziwe
niebezpieczeństwo, ruszyliby mu na pomoc.
Nie było w porządku, kiedy zaczynali mówić o latach rozłąki. Bo
Sanzo nie potrafił wybaczyć Juvenowi, że zamiast ruszyć z nim i
Vegą do Galdoru, aby walczyć na froncie, ten zamknął się jak
tchórz w swoim klasztorze i były żołnierz nie mógł powstrzymać
irracjonalnej myśli, że gdyby znaleźli się tam we trójkę, to
wszystko potoczyłoby się jakoś inaczej i Vega dalej by żył.
Berkh nie mógł wybaczyć Lorikowi, że nie powstrzymał Terro przed
powieszeniem się na strychu jakiejś zapyziałej karczmy, i vice
versa – kiedyś, razem z Terro i Tanedą byli praktycznie
nierozłączni, a teraz widmo samobójstwa jednego z nich rzuciło na
dwóch pozostałych przy życiu cień niewypowiedzianych oskarżeń.
A gdzieś w głębi, cała grupa za nic nie potrafiła wybaczyć
Berkhowi tego, że mu się udało.
Może poza Fandrilem, który wszystko to miał głęboko gdzieś,
wysłuchiwał opowieści przyjaciół, a potem dalej plótł swoje,
jakby ich nie słyszał – że to tak wspaniale, że im się udało,
że teraz w Tallenie tak dobrze się żyje i och, jakże piękne to
było zwycięstwo, słynne Zwycięstwo pod Mer Uven! Mieli ochotę
skręcić mu za to kark, ale potem w pewien sposób przejęli jego
strategię. Też udawali, że wszystko jest w porządku, chociaż nie
mogli w to uwierzyć. W przeciwieństwie do Fandrila nie stracili
rozumu i trochę mu tego zazdrościli.
– Zmierzcha się – zauważył po jakimś czasie Lorik. –
Niedługo będzie trzeba ruszać. Powinniśmy pożegnać Tanedę, po
to w końcu tu jesteśmy – oznajmił, po czym ze swoich juków
wyciągnął bukłak wina. Stanęli półokręgiem wokół kopca
kamieni, teraz milczący i poważni. Szczur oddalił się taktownie,
żeby nie przerywać ich ceremonii i nie zatruwać jej swoją
paskudną obecnością.
– Byłaś dla mnie jak starsza siostra – zaczął Lorik cicho. –
Czasem wredna starsza siostra... Ale zawsze mnie chroniłaś. Wiele
razy ratowałaś mi życie i żałuję, że nie mogłem ci się
odpłacić pod Mer Uven. Ale kiedy się nad sobą użalałem, prałaś
mnie bezlitośnie, więc nie będę ryzykował, że przy następnym
spotkaniu znowu to zrobisz. Dlatego będę żył najlepiej jak
potrafię, żeby chociaż częściowo spłacić swój dług i na
zawsze zachowam pamięć o tobie. Byłaś moją siostrą, siostrą
nas wszystkich i tego nigdy nie zapomnimy. Żegnaj, siostrzyczko. –
Przychylił bukłak i rubinowy strumień rozbryznął się na jasnych
kamieniach. Następnie naczynie z winem przejął Gruby Berkh.
– Żegnaj, Wiewióreczko – powiedział tylko, używając czułego
zdrobnienia, którego przywilej stosowania zyskał w jakichś
niewyjaśnionych okolicznościach. Nikt inny nie nazywał tak Tanedy
– nie, jeśli chciał zachować swoje zęby – ale Berkhowi zawsze
uchodziło to na sucho.
Sanzo przejął bukłak, gdy przyjaciel powtórzył rytuał Lorika.
– Dzisiaj przelewam za ciebie wino, ale wiele krwi przelałem,
również w twoim imieniu. Niedługo mam zamiar znów ją przelać i
wtedy też będę o tobie pamiętać. Pozdrów ode mnie Vegę. –
Zamilkł na chwilę. „I powiedz, że tak kurewsko za nim tęsknię,
że czasem nie mogę oddychać”. Zacisnął zęby, żeby nie
wypowiedzieć tego na głos, bo bał się, że głos mu się załamie.
Zamiast tego dodał: – Mam nadzieję, że jest tam wystarczająco
dużo pięknych kobiet dla was obojga. I pozdrów Terro, jeśli nie
jest zbyt zajęty ogrywaniem Stwórcy w kości. Żegnaj,
przyjaciółko, żegnaj, przyjacielu. Żegnaj, Vega, braciszku. –
Przy ostatnim zdaniu głos mu zadrżał, ale wszyscy udawali, że
tego nie słyszą, a żeby nie widzieć jego łez, z uporem
wpatrywali się w kolejny strumień wina, który eksplodował na
kamieniach fontanną czerwieni, a potem spłynął po nich jak krwawy
wodospad.
Następny był Juven. Zmówił krótką modlitwę, a gdy dopełnił
rytuału, oddał bukłak Fandrilowi. Wszyscy zaniepokoili się lekko
na myśl o niezręczności jaka nastąpiłaby gdyby powiedział coś
niewłaściwego, ale on odezwał się głosem zaskakująco trzeźwym
i spokojnym.
– Do dna, przyjaciółko. I do zobaczenia w lepszym świecie. –
Przychylił skórzane naczynie, z którego wyciekły ostatnie krople
rubinowej cieczy. Te spłynęły po grobie, wijąc się między
nierównościami kamieni niczym szkarłatne wężyki.
Do tego czasu łzy na policzkach Sanzo zdążyły obeschnąć i
chociaż paląca dziura w sercu, jaka pozostała po śmierci brata
nie zasklepiła się, poczuł się jakby trochę lepiej.
Twojego bloga wypatrzyłem już jakiś czas temu, ale dopiero teraz udało mi się przyjrzeć nieco bliżej.
OdpowiedzUsuńNaprawdę trudno jest znaleźć coś ciekawego, co nie byłoby przesłodzonym opowiadankiem o hajskulach pisanym na jedno kopyto. Dlatego tym bardziej cieszę się, że opowiadanie będzie poruszać dość ważne kwestie. Miło mi, że znalazłem coś godnego uwagi.
Póki ci przeczytałem jedynie prologi i pierwszy rozdział. Z definicji nie przepadam za prologami, ale ten Twój był nad wyraz udany - nie za ckliwy, choć czuć było emocje. Przy czym napisałaś w ciekawy sposób, który nie zakrawa o sztuczność.
Jeśli o pierwszy rozdział chodzi to rzeczywiście widać podobieństwo do Roty, co zresztą zaznaczyłaś. Sama pieśń wyszła całkiem fajnie, a do tego rymy ułożone są w miarę z sensem, przez co czytało się jeszcze ciekawiej.
Bohaterowie i nazwy również Ci się udały. W interesujący układasz dialogi i budujesz całą opowieść równie dobrymi opisami. Choć osobiście nie przepadam, kiedy narrator rzuca mięsem, to w ciekawy sposób oddałaś przez to charakter opowiadania. Rzeź przypominała mi trochę Bitwę o Sodden. Zastanawia mnie cała konstrukcja świata. Walka z Imperium przesycona niepodległościowymi i patriotycznymi walkami zapowiada się dość ciekawie, bo jak mniemam Siril wpadnie w wojenną zawieruchę i będzie walczyć przeciwko uzurpatorowi, no chyba, że się mylę.
Nie wiem, co jeszcze mógłbym powiedzieć, opowiadanie spodobało mi się, na pewno jeszcze zalukam. Błędów raczej nie wyłapałem, może parę niedociągnięć. Na przykład:
wpatrywał się w deski podłogi, jakby chciał ją przepalić wzrokiem w miejscu, gdzie spoczywał ukryty miecz - tutaj coś się zadziało i masz czcionkę w innym rozmiarze w porównaniu z resztą tekstu.
Gapienie Się Na Funkcjonariusza - nie lepiej byłoby zapisać to w cudzysłowie albo jakoś inaczej wyróżnić w tekście?
Sama widzisz - nic wielkiego, same literówki i drobne powtórzenia. Następnym razem postaram się dokładniej analizować tekst.
Póki co pozdrawiam serdecznie i wybacz, że co drugie słowo pojawia się ,,ciekawie".
Hej, dziękuję bardzo za miłe słowa :) Przyznam, że sama też trafiłam wcześniej na Twojego bloga, ale akurat chyba byłeś w trakcie poprawiania i postanowiłam zaczekać na nową wersję, teraz na pewno zajrzę :)
UsuńSzczerze mówiąc obawiałam się bardzo jak zostanie przyjęty prolog, bałam się że wyjdzie zbyt patetyczny, kamień spadł mi z serca, że udało mi się zachować umiar. Jeśli chodzi o czcionkę, to z nią walczyłam i nie wiem o co chodzi. Jeszcze będę próbowała to poprawić, na razie nie wiem za bardzo jak ;/
Sama nie lubię wulgaryzmów w narracji i staram się ich unikać - zdaję sobie sprawę, że nie brzmi to dobrze, ale tutaj narracja prowadzona jest z punktu widzenia poszczególnych bohaterów, stąd jest nacechowana emocjonalnie. Cieszę się, że nie gryzie to w oczy. Zdaję sobie sprawę, że na razie niewiele można powiedzieć o konstrukcji świata, fabuła posuwa się do przodu dość mozolnie, ale mam nadzieję, że uda mi się w odpowiedni sposób przedstawić zarówno zależności polityczne, różnice kulturowe jak i mentalność ludzi i w odpowiedni sposób wszystko umotywować i że będzie się to jakoś trzymało kupy... I tak, zawierucha wojenna z pewnością znajdzie się w przyszłości na pierwszym planie :)
Witam, witam!
OdpowiedzUsuńZ tej strony barmanka z Baru Fantastyki. Przychodzę z prośbą graficzną – czy mogłabyś wysłać na mojego maila (nearyh3@gmail.com) obrazek, który chciałabyś umieścić w miniaturce na Barze?
Aktualna praca na szablonie jest niemożliwa do użycia z powodu kiepskiej jakości technicznej, stąd ta niecodzienna prośba.
Na odpowiedź czekam miesiąc.
Pozdrawiam!
Hej. Rozdział zgrabny jak zawsze. Czuję więź ze Szczurem.
OdpowiedzUsuńMasz jeden błąd logiczny: włosy blond nie mogą być szpakowate, bo ta nazwa odnosi się do czarnych, ewentualnie ciemno brązowych włosów, co widać patrząc na słowo 'szpakowaty' pochodzące od 'szpaka' który jak wiadomo jest czarno szary. No i Tanedę też polubiłam.
Pozdro,
R.M.
Przyznam szczerze, że Szczur to jedna z moich ulubionych postaci, w zasadzie lubię go znacznie bardziej niż samego Sirila :) I fajnie, że polubiłaś Tanedę - trudno jest wzbudzić żal czytelnika za bohaterem, którego zupełnie się nie zna, a chciałabym żeby z czasem jej śmierć stała się czymś więcej niż fabularną zapchajdziurą i żeby także w jakiś sposób wzbudzała emocje.
UsuńTeż całe życie myślałam, że "szpakowaty" odnosi się wyłącznie do brunetów, a potem w jakiejś książce chyba znalazłam właśnie w odniesieniu do włosów blond i jakoś tak bezkrytycznie w to uwierzyłam, stwierdzając, że to ja całe życie byłam w błędzie - słowniki podają definicję " o ludziach: mający część włosów siwych; o włosach: siwiejący, siwawy;", dlatego pomyślałam, że może się odnosić to do blondynów i brunetów, ale faktycznie, poprawię to. Dzięki za czujność i pozdrawiam :)
Do przeczytania Twojej historii natchnął mnie adres. Nie napawa on optymizmem, względem tego jaka treść moje znajdować się na blogu. No, ale stwierdziłam, że przecież nie ocenia się książki po okładce, bo zazwyczaj tej niezbyt ciekawe kryją w sobie wartościową treść. Po przeczytania prologu (a następnie całej reszty), wiedziałam, że się nie pomyliłam.
OdpowiedzUsuńWykreowany przez Ciebie świat jest surowy i brutalny, co zwiększa jego wiarygodność. Wzmaga tragizm bohaterów. Jest mocny, jest stanowczy i bardzo realny (z małymi niedociągnięciami, jednak o tym może innym razem). Nie jest może zbyt oryginalny, no ale przecież nie każda opowieść musi się kręcić wokół uliczek, lasów itd. Osobiście wychodzę w założenia, że ciężko obecnie wymyślić coś innego, nowego. Są ważniejsze rzeczy od kreacji świata przedstawionego, ale oczywiście nie można go też zaniedbywać.
Prowadzisz narrację w cudowny sposób. Można się wczuć w klęskę bitwy, chcąc wiedzieć o niej więcej i więcej. Z początku nie rozumiałam, dlaczego w pierwszym rozdziale, od razu rzucasz wszystkimi nazwiskami opowiadając ich losy. W tym rozdziale się to wyjaśniło i powiem Ci szczerze, że było to świetnie rozwiązanie. Zapoznajesz się z bohaterami, których nie widzisz, a parę rozdziałów później już możesz „czuć z nimi jakąś więź”. Strasznie podobają mi się Twoje porównania. Czasami nieco przesadzone, ale w ostatecznym rozrachunku dobrze oddają całościowy klimat i historii i prowadzonej narracji.
A teraz te „złe” rzeczy.
Czasami wciskasz w zdania niepotrzebne określenia, zbędne słowa. Nie potrafię przytoczyć konkretnego przykładu, chociaż może do Ci to trochę zobrazuje:
„Ale Siril i tak czuł się, jakby zbliżał się do mrocznego grobowca, dreszcze kłuły w kark arsenałem chłodnych igieł, a w żołądku zalęgły się larwy niepokoju.”
Chodzi o to pierwsze „się”. Jest tam kompletnie niepotrzebne.
Zdarzają się też powtórzenia. Wiem, że najgorzej wyłapać te, które są dość daleko od siebie, ale często gryzą się ze sobą.
„– Brakowało mi ciebie – odezwał się w końcu. Zaskoczył go dźwięk własnego głosu, przerywającego nagle kojącą melodię szelestów.
– Zawsze mogłeś się skontaktować – odparł Evanathiel spokojnie, bez wyrzutu.
– Chyba nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo mi ciebie brakowało.”
Są tam jeszcze innego powtórzenia, ale to mi się najbardziej rzuciło w oczy.
I zdania. Weź je trochę opanuj, bo zaczynają powoli wymykać się spod kontroli. Szczególnie przy dialogach. Rozmowa Sirila z Evanem. Masz tam taki długi akapit, gdzie nie widać początku ani końca i wszystko zlewa się ze sobą, trochę tracąc na wartości. Lepiej budować krótkie zdania, bo czytelnik może stracić sens brnąc przez piątą linijkę, zapominając, co było na początku. To trudne, wiem. Mi też nie wychodzi, no ale trzeba ćwiczyć.
To chyba tyle ze strony technicznej.
Ogólnie historia strasznie mnie zaciekawiła i wciągnęła. Także z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy :)
Pozdrawiam!
Bardzo się cieszę, że zdecydowałaś się przeczytać i że się nie zawiodłaś :)
OdpowiedzUsuńZ moim realizmem może być, niestety, różnie. Nie mam zbyt rozległej wiedzy, a że lubię sama sobie strzelać w kolano, wzięłam się historię, gdzie przekonujące tło (polityczne, społeczne, itd) jest bardzo istotne. Chcę sprawdzić, czy sobie poradzę, czy uda mi się w logiczny sposób wyjaśnić dyskusyjne kwestie. I obawiam się, że niejedno głupstwo przy tym palnę, dlatego wszelkie uwagi na ten temat są mile widziane, a będę się starać tak zmodyfikować tekst, żeby te głupstwa wyplenić :)
Tak, zdecydowanie ani świat, ani sama historia oryginalne nie są, będę się starała trochę nadrobić to odrobinę innym przedstawieniem tej historii. Wciąż na pewno nie będzie szczególnie innowacyjna, ale mam nadzieję, że uda mi się wprowadzić elementy, dzięki którym moje opowiadanie będzie się jakoś dało odróżnić na tle wielu podobnych.
Styl ciągle szlifuję, dlatego dziękuję, że zwróciłaś mi uwagę na te rzeczy. Postaram się uważniej prześledzić tekst pod kątem niepotrzebnych słów i niezręcznych powtórzeń, chociaż na własne błędy bywam przepotwornie ślepa. Zdarza mi się też czasem przepoetyzować czy tchnąć nadmiernym patosem, ale mam nadzieję wyrobić sobie z czasem odpowiednie wyczucie przy stosowaniu metafor. Cieszę się, że ogólnie odebrałaś je na plus :)
Dziękuję za taką rozbudowaną opinię, miło było usłyszeć kilka miłych słów i dostać szczerą opinię, nad czym powinnam popracować. Na pewno będę nad tym pracować.
Pozdrawiam :)
Według mnie skupienie się na tle politycznym i społecznym, to świetny pomysł, a rzadko można spotkać tego typu historie. W końcu na błędach człowiek się uczy. A stawianie sobie wyzwania wobec swojej opowieści zdecydowanie jest tego warte. Świat nie musi być oryginalny, żeby dobrze to wszystko „poprowadzić”. Czasami bardziej liczy się akcja i zwrócenie uwagi na inne, ważniejsze sprawy. Także trzymam kciuki za powodzenie "logiczno-techniczne " :)
UsuńSkupiać się to chyba za dużo powiedziane :) jeśli nikt na to nie zwróci uwagi to już będę miała poczucie dobrze spełnionego obowiązku - bo to będzie znaczyło, że nie popełniłam żadnej większej gafy ;)
UsuńTen rozdział podobał mi się najbardziej ze wszystkich do tej pory. To naprawdę sztuka wprowadzić grupę złożoną z tylu bohaterów i sprawić, żeby różnili się od siebie nie tylko imionami. Bardzo ciekawie opisujesz, w jaki sposób każdy z nich przeżywa "żałobę", radzi sobie ze stratą nie tylko przyjaciółki, ale i swojej ukochanej sprawy i z uciekającym czasem.
OdpowiedzUsuńO ile opis samej ceremonii wyszedł bardzo dobrze, bez kiczu i ckliwości, o tyle na początku Siril chyba przesadził z tymi poetyckimi metaforami. Mam na myśli ten "arsenał igieł" i "larwy niepokoju", a za chwilę jeszcze pojawia się las jak szafot. Porównanie do robaków wijących się w brzuchu dobre, tylko za pierwszym razem lepiej chyba byłoby to zrobić właśnie tak - jako porównanie. "Czuł się, jakby w żołądku kłębiło mu się stado larw", coś takiego.
"z wesołym śmiechem rzucił się, aby przytulić zaskoczonego Sirila" - może "uścisnąć"? Przytulenie kojarzy się jakoś tak opiekuńczo/romantycznie.
(no i znów kojarzy się "Tigana" - tam też mieli wino w nietypowym kolorze, tyle że błękitne ;)
Skojarzenia z "Tiganą" będę mnie chyba prześladować. xD Z tego co przeczytałam w streszczeniu mój zamysł bardzo się pokrywa z tym, co tam zostało opisane. Aż się boję tego czytać... Ale z "kolorowym" winem to się akurat zetknęłam w paru innych miejscach, a czarne wino żadnym fantastycznym wymysłem nie jest. :)
UsuńKamień z serca, że przedstawienie bohaterów się w miarę udało, bo obawiałam się, że albo zanudzę opisami, albo nie przedstawię ich zbyt dokładnie i się zleją w jedną kupę. Nad metaforycznym poetyzmem pracuję, czasem ciężko mi zachować umiar, co zresztą w prologu dobrze widać. ;]